18.09.2009

Napisz, co o tym myślisz:

Dobra już, dobra. Pozżymałam się na długodystansowych blogowiczów czy, jak kto woli, blogowiczów tradycyjnych. Teraz kwestie bieżące - mikroblogging. To takie na czasie a ja czasem bywam na czasie.

Ostatnio poślizg miałam, bo ani nie płakałam po swayze'm - znaczy szkoda mi go, ale wiecie, to było do przewidzenia, tak?, nie potępiam pei - bo i nie spodziewałam się po nim czegoś na wyższym poziomie. Zresztą potępiam w podobnym stopniu, w jakim potępiam chrisa browna, a tegoż znowu potępiam na równi z potępieniem dla waszych sąsiadów, którzy biją swoje kobiety i ich synów, którzy chojrakują pod oknami. Eśli im nie poświęciłam notki, to i pei ani brownowi nie poświęcę.
Nadrobię. Sławy będą umierać a środowisko hip-hopowe, szczycące się byciem dzieciakami ulicy będzie się nawalać, nie raz trafiając do tych umierających.

Ani mi w głowie ogólne twierdzenia. Strasznie mnie męczy czytanie kolejny raz pseudosocjologicznego wywodu o stu czterdziestoznakowym życiu. A, jak już kiedyś wspomniałam, nie będę na tym blogu uprawiać czegoś, czego sama nie lubię. Zresztą nawet mnie nie korci poznawanie niezbędnika blogera z zadartym nosem, bo ostatnio wzięłam się za lekturę starego bloga i pewne notki przeskakiwałam, drapiąc się po głowie, co miało na celu takie pierdolenie.

Ale wracając. 15 sierpnia przeciętnemu polakowi kojarzy się z dwiema datami - cudu nad wisłą i wniebowstąpienia najświętszej maryi panny. Fanatykom z koncertem madonny toże. A mi z dniem zaistnienia na blipie - w roku 2008. znaczy poza tymi dwoma, co to przeciętnemu się kojarzą, rzecz jasna.

Zaczęło się ooooooood... tejże notki, kiedy to myślałam, że jestem niesamowicie innowacyjna ale po wizycie u kuzynki, ^maiteny, na blogu, odkryłam istnienie blipa właśnie. Nie trudno zgadnąć, że dla kogoś, kto ma milion niepowiązanych z sobą żadnym mianownikiem, myśli na godzinę taki patent to jak na miarę szyty.

Właśnie wtedy miałam okres powrotu do ally mcbeal, więc zaczerpnęłam jej usta w ramach awatara, zaprojektowałam sobie pomarańczowe tło i zaczęłam przesiewać głowę przez sieć.

Nie starając się wcale wyjść teraz na buntowniczkę przyznam, iż nie interesowało mnie nigdy kto to czyta, nie zależało mi na zainteresowaniu konkretnego blipowicza, nie hamowałam się przed wyrażeniem którejkolwiek z opinii.
Rzecz jasna nie jest to równoznaczne z całkowitym ekshibicjonizmem, bo poza nieco kpiącymi z tekstu napisz, co teraz robisz: informacjami, że idę siku to nie garnę się do pisania, że mam okres, że się rozpłakałam czy że cokolwiek. Co nie znaczy, że okresów od roku nie miewałam i że nie zdarzyło mi się rozpłakać.
Ot, pierwsza informacja jest cokolwiek odpychająca, druga zaś patetyczna. Obie nieinteresujące dla osób drugich, jak sądzę.

Z czasem zyskiwałam obserwujących, niektórzy z nich okazali się być warci obserwowania choć nie stosuję relacji wymiennej, bo po co? To tak jak kwestia przyjaźni, o której kiedyś wspomniałam. To, że jestem czyjąś przyjaciółką =/ temu, że ktoś jest moim przyjacielem.
Zauważyłam taką tendencję - jedna wymiana zdań, wręcz czasem jedno czyjeś blipnięcie i już się obserwują na śmierć i rzyć. Ja stosuję zasadę czytania zapisu przynajmniej jednego miesiąca, by kogoś dodać do obserwowanych. Bo jedna fajna myśl każdemu idiocie się może wymsknąć - cały miesiąc daje jakieś rozeznanie w sytuacji.
Dlatego sorry wielkie ale szczuplejsza jest lista obserwowanych, niż obserwujących.

Ostatnio złapałam się na tym, że nieco mięknę. Nie piszę w świat, że ^x to idiota, jeśli wiem, że on to zobaczy, bo to niepotrzebne chamstwo z mojej strony. Dlatego, jeśli wiem, że ktoś, powiedzmy, kupił sobie płytę zespołu, którego nie lubię i bardzo się z niej cieszy, to zostawię swoje zdanie o grupie dla siebie. Bo nie każdy, niestety, umie dyskutować czy przyjąć do wiadomości, że ktoś ma inne zdanie. Ale to tylko w przypadku osób mi znanych. Choćby via blip.

Poza tym wszystko w normie, nikt prawie nie czyta bliposfery, chyba, że mu się strasznie nudzi i jeśli okaże się, że fan marysi niefarcik wyłapie w gąszczu mój protest względem jej twórczości i mnie zablokuje z soczystą satysfakcją, to mam to gdzieś. Nawet jest to zabawne.

Miałam jakiś czas temu pomysł spytania ludzi, dlaczego mnie obserwują, bo mi to co piszę nie wydaje się ciekawe. Czy robią to ze względu na mafiawars, czy dlatego, że ja ich dodałam do obserwowanych. Jeśli któryś z tych dwóch powodów wchodzi w grę, to śmiało mnie proszę usunąć. Jakoś nigdy mnie nie kręciło wzajemne klepanie się po pleckach.

Parę miesięcy temu nadeszła era twittera. Podejście drugie. Podejście pierwsze było falstartem typowym, nie miałam pomysłu na poprowadzenie profilu, nie miałam i nie mam ochoty na schizofrenię w postaci pisania tego samego po dwakroć, tyle, że w różnych językach.

Okazało się, że nikt z blipa mnie tam nie widzi, więc mogę być bezstresowo prywatna po angielsku. Taka z okresami, płaczami i całkowicie obrabiająca tyłki. I nie przybycie znajomych z blipa mnie powstrzymało ostatnio, tylko rozwój bloga. Zaczęłam tu pisać od siebie i osobiście bardzo, dotykając znane mi osoby i znów - po co dwa razy to samo? A wśród obserwowanych na twitterze mam głównie celebrytów, którzy mają coś ciekawego do powiedzenia. I pitchfork.

Co mogę powiedzieć względem porównań? Ano to, że blip z pewnością wygrywa z racji mniejszej popularności na skalę kraju. Opowiadałam moim znajomym o ale nie byli zbytnio zainteresowani. Nie wiem czy mnie to specjalnie martwi, bo lubię różnorodność. Ich mam w kinach, na spacerach, na komunikatorach. Blipowiczów mam na kokpicie i facebooku a twitterowców... Mam raz na jakiś czas, jak sobie przypomnę o koncie na twitterze.

A siła tegoż polega wyłącznie na dostępie do znanych osób behind the cameras, których chciałam poznać bliżej i trenowaniu języka. Tzn. Dla mnie, więc jak ktoś ma szerokie kontakty ze światem dzięki twitterowi to gratuluję. Mi to niepotrzebne.

Co jeszcze? Flaker? Twitter.pl? Śledzik? Mnożenie ponad potrzebę, a im więcej kopii tym bledsze.
Flaker ma sens, jeśli nie masz kont na serwisach tam udostępnianych. Ja mam, więc bezsens. Ale pomysł trafny. W sam raz dla antysieciowych maniaków. Plus opcja komentowania blipnięć, tweetnięć, czegokolwięć.

Trochę mi nie leży ta promocja blipa. Cały klimat, nie tyle elitarny co w miarę wysoki poziom, zniknie wraz z imigracją gronowców, naszo-klasowców i epulsowiczów. Pisałam już notkę o dzieciach w sieci, blip jest pewną odskocznią od tego i jeśli zniknie mi ta nisza, blip wyjdzie z cienia, w którym mu fajnie i spokojnie, to tylko blog mi zostanie.

Oczywiście, że blip nie uchronił się od zalewów tematów dnia - było i o jacksonie, i o aferze z kdt, i o pei, i dodzie i nochalu ale wystarczy poprosić o stosowny tag i po kłopocie z grubsza. Blokuję wtedy ów i w porządku. Dzieci z sieci by nie zrozumiały. Spamowały blogusiami, pierdołami.

No inna sprawa, że blog duży na tym stracił. Nie piszę regularnie, bo dzień zblipowuję. Trzeba znaleźć złoty środek, bo cholera, znów się przyzwyczaiłam do blogowania.

Więc na koniec odpowiem na nieśmiertelne pytanie - napisz, co teraz robisz: kończę pisać notkę o blipie. I o tfiterze trochę też.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz