23.05.2008

BEE BE(E)-HIND THE SCENES

9:33

piosenki oniryczne. precyzując - są w mojej świadomości dwie piosenki zapamiętane, jako te które usłyszałam tkwiąc między snem a jawą. wiecie, dom muzyczny, 'coś' leci zawsze i od zawsze, przejęłam ten zwyczaj ojca i całe szczęście, że wymyślono Gooff'iego [niekoniecznie tego psa co się śmieje jak idiota, raczej taki programik, który wyłącza kompa o określonej przez nas godzinie - ew. po określonym czasie. niby na jedno wychodzi, ale że są dwie możliwości, to uczciwie podaję dwie] bo zasypiam przy jakiej płycie toże i pewnie po miesiącu takich praktyk trzeba by było zwijać interes [czyt. po otrzymaniu rachunku za prąd. dodać trzeba do tego fobię mojej matki, objawiającej się zapalaniem wszędzie świateł - i of course, nie gaszeniem ich. chodzimy potem z ojcem jak jacyś woźni i gasimy.] piosenkami owymi są Forgiven, Alanis Morissette [zasłyszane w momencie refrenu, w dużym pokoju, pamiętam -
otworzyłam oczy, siadłam, spytałam ojca co to, stwierdziłam, że piękne i padłam znów]. rzeczoną drugą było Jane Says, Jane's Addiction [tu wspomnienie jest o wiele przyjemniejsze, bo i piosenka sama w sobie jest cokolwiek odrealniona. radio było bardzo cicho, tak więc słyszałam ją nieco z oddali o 4:32... jak już bym miała ćpać to tylko dla takich chwil]. jakoże mam dość nietypową, jak się okazuje, odmianę pamięci to te opisy w rzeczywistości zawierają całą gamę odczuć, słysząc te dwie piosenki gdziekolwiek znów czuję się jakbym właśnie otworzyła jedno oko i mało świadomym głosem spytała 'co to?'...'piękne' i bang dalej. i to nie było takie banalne, że nagle ktoś w śnie to puszcza, nie nie. to jest właśnie ten stan lewitacji pomiędzy. [bo sama znam takie numery, że jak mi się siusiu zachce w nocy, to nagle ni z tego ni z owego w śnie pojawia się kadr z 'muszlą' i tak mnie to dezorientuje, że się
budzę... w sumie całkiem dobrze, że się budzę]

żeby zakończyć akcentem z początku, powiem tylko, że tera leci [nie, nie Kabarecik] Speed of Sound, Coldplay. [zawsze widzę te ptaki lecące nad jakąś łąką w słońcu...:) idę na reżyserię, specjalność: teledyski, ot co]

10:41

przełomowe wydarzenie - przed oczyma memi widnieje napis 'Program Mozilla Firefox został usunięty z tego komputera.'... obejdzie się bez minuty ciszy, bo menda nie robiła polskich liter w wersji dużej i nie działało 'copy/paste'. tak więc Maestro, musica! [się znaczy cała Opera;P]

10:56

właśnie, bo bym zapomniała na, że tak powiem, śmierć i potem byłoby, że nie uprzedzałam...

'i will only complicate you, trust in me and fall as well' [Tool - Sober] - drzemie mi w głowie taka myśl, by kiedyś postąpić podług tej zasady. a może już postąpiłam? ale się nie liczy, bo ja o tym nie wiem i nie mogę zaczerpnąć zeń satysfakcji. tak więc uznajemy, że plan niezrealizowany. a ja heh...ja REALIZUJĘ swoje plany.

[spieprzę nieco groźny wygląd powyższego, jednak dodać coś muszę - nie będzie to raczej dotyczyć kogokolwiek, kto mógłby to przeczytać. jasnym jest, że będzie teraz się cokolwiek obawiał, a to tak trzeba z zaskoczenia:>]

12:15

zadzwonił ojciec i zapowiedział powrót obojga. nieco zmieniam opinię o domniemanej chujowości Polskiej Służby Zdrowia, bo podobno mają jakąś diagnozę [a czemu jej wcześniej nie podali? anyone? naah, that's too ridiculous] i z ową oddają nam mamusię pod skrzydła. in fact, pod moje głównie, bo wolne dni tatusia kończą się w niedzielę wieczorem i jeśli w tzw. międzyczasie matki nie zawiozą na powrót do szpitala [wszystko jest możliwe, ostatnio ją zabierali przecie na drugi dzień po wypisaniu] to ja będę musiała pacyfikować jej objawy odstawieniowe. oglądał ktoś z Was 'Basketball Diaries'? ja widziałam. wystarczy by być zatrwożonym wizją live. bo-hohohoho-że, przecież nie bez powodu są SZPITALE odwykowe... widać ktoś już wcześniej wpadł na to, że 20-sto letnia siksa, metr sześćdziesiąt z niedowagą [żebra mi widać ;D, oto wyniki obserwacji podczas niedawnego ubierania się] nie obezwładni takiego,
przepraszam, świra. naprawdę polecam 'BD', wtedy się przekonacie, że ten 'świr' nijak nie jest przesadzony.


15:20



wrócili.
diagnoza w skrócie jest taka, że ma bardzo powiększoną wątrobę, uszkodzony móżdżek [stąd np. te jazdy z pamięcią] i ogólnie rzecz biorąc to to wszystko było i jest objawami jej alkoholizmu. ot co. wrócili 20 minut temu, ojciec idzie do apteki a ona ledwo wypuszczając z siebie słowa prosi go o papierosy i..piwo. tadaaaaaaaaaam. i told ya, dudes. nawet w wypisie ma czarno na białym zakaz i skierowanie na leczenie, ojciec jej ów wypis przeczytał, a mimo to... ręce opadają. a on miał nadzieję, że ją na trzeźwo namówi do zgody na leczenie [to też jest cudowne, się musi sama zgodzić łaskawie... ta, zaraz mi tu będziecie Prostytucją świecić, że ma to w niej zagwarantowane - się znaczy samodzielne rozporządzanie własną osobą. jakby ona tylko rozporządzała wyłącznie sobą...]

hm, wyszedł do tej apteki.. widać jest naprawdę cholernie niedomyślny, skoro nie zrozumiał, czemu to JA się zaoferowałam. i efekt jest taki, że wszystko we mnie się wstrzymało, bo boję się z nią sama zostać. z każdego możliwego powodu. let's see - najpierw bałam się o nią, potem mnie męczyła ale nigdy się JEJ nie bałam [raz tylko doszło do rękoczynu w całej naszej wspólnej historii]. what the fuck is this world running to?

16:06

po odpowiedziach SweetSatan na moje komentarze u niej postanawiam jedno - zmieniam nick na 'Bee - czyly ta, co ma zawsze rację';D

16:28

minęła godzina i ta kobieta nie odezwała się ani słowem. nowe doświadczenie:> podoba mi się, choć wiem że to nienajlepiej świadczy o stanie chorej. aż zajrzę... dobra, śpi. oddycha. no to nie jest na razie tak najgorzej, można rozluźnić napięte do tej pory mięśnie. ciekawe czy jej przepisali i do domu relanium [bo że serwowali w szpitalu, to wiem].

17:35

coby się nie stało, ta przygoda będzie dla mnie kolejną okazją do nauki czegoś o życiu. istotnie matka jest nie do poznania, taka słaba, wymęczona... bezbronna? jak nie w niej to we mnie nastąpi jakiś przełom w najbliższych dniach [o ile będą podobne do dzisiaj], zobaczycie. hm, nawet w godzinę po mastektomii nie wyglądało to tak.. żałośnie.
widzicie? widzicie? dlatego nie chcę z nią sama zostawać bo zmięknę i zrobię coś, czego nie powinno się robić.swoją drogą powinnam zorganizować sobie w głowie taką listę 'co wybaczać, a co nie' bo dotychczas wybaczałam stanowczo za dużo. i nie mogę teraz dać się podejść. nie mogę.

17:51

jak się okazuje, mój burżuazyjny odruch wykupienia subskrypcji na laście odkrywa swe kolejne plusy. nie dość, że mogę sobie zorganizować listę 'my loved tracks' i robić sobie dzień, tydzień, miesiąc Bee-Heetów, to jeszcze mam dostęp do wersji beta. i to akurat jest bardzo fajne, bo zapis shouta jest od grudnia, listy uwzględniają dane sprzed resetu - dzięki temu poprzypominałam sobie o tych, których dawno nie słuchałam a mam na składzie gdzieś, jest opcja podliczania codziennego - 'last 7 days', czyli, jak to wdzięcznie określono na lastowym blogu 'No more waiting for Sunday and praying to the chart gods…'.
jak to się wydało na przykładzie Dźonego, opcja bety nie działa pośród szaraczków, a robienie screenshota jest cokolwiek bez sensu, więc albo wykupcie sobie niebieską plakietkę, albo wierzcie mi na słowo. jest jeszcze jedna możliwość, ale o niej wolę zapomnieć zanim ją przemyślę. nie nie nie, to nazbyt ryzykowne.

18:54

przez bitą godzinę byłam z nimi w pokoju. przeprowadziłam 4x tę samą rozmowę. wniosek? ja też chcę łykać jakiś antyzwariowacz. nie wyglądam jak Ben Stiller i nie pociągnę '50-ciu Pierwszych Randek'. za trzecim stracę cierpliwość, a jak ktoś nie pamięta to nie powinno się okazywać zniecierpliwienia, bo jemu się wydaje, że pyta poraz pierwszy.chciałam braku afer? chciałam.
a za wszystko trza płacić, Maleńka. to nie jest promocja chipsów, że masz i chipsy i samochód 8-mio drzwiowy.

21:12

'Kinder Bueno White', pyycha. lepsze od pierwotnej wersji, bo po pierwsze zawiera moją ulubioną... białą czekoladę [bo co innego white może być w ba... dobra, nie było pytania] a po drugie ma taką fajną posypkę. nie jest to bynajmniej wpis w stylu 'po 21: zjadłam batonik. ; 22: ...', jakoże pragnę poruszyć kwestię nurtującą mnie od jakiegoś czasu. wszystko co spożywcze, co mi odpowiada, znika ze sklepowych półek. przoduje w tym E.Leclerc niestety [niestety, bo mam go blisko... do Carrefoura trzeba ze 20 minut iść]. zaczęło się od rybich wątróbek - brzmi mdło, smakuje mdło ale jeśli kupimy wersję 'po kaszubsku' i na dodatek rozpaciamy je na bułce, to sytuacja zmienia się diametralnie. następnie rzeczony Leclerc opustoszał z mojego fast-przysmaku, tj. z makaronu w sosie śmietanowo -serowym Knorra. szlag by to trafił, miesiącami to cudeńko robiło mi za obiad [odkrywamy tajemnicę wystających
żeber]. next - czekolada biała z rodzynkami Wedla. niestety tylko oni wpadli na pomysł produkcji takowej, ja się już zdążyłam zakochać, a tu bach - idę uzupełnić zapasy i nie ma. nie ma. już wtedy wyczułam szwindel, zmowę przeciwko mnie. gwoździem do trumny mojego żywienia są właśnie te białe Kindery... ten co go mam w torbie właśnie znalazłam na mieście przypadkiem i z tego podniecenia wykupiłam wszystkie [sztuk 3, pakowane po 2, więc 6 batoników, right?]
wniosek? [bo i z tego potrafię jakiś wysnuć] mam niebanalny smak. to co nie znajduje poklasku u bliźnich, u mnie zajmuje miejsca czołowe. w nieco innej formie da się wykuć wniosek ogólny z mojego życia: nie łechce mnie to, co łechce ogół. wniosek w sam raz do 'Mass Destruction'.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz