Jest gość. Zostaje podrzucony jako niemowlę do domu starców. Tam się nim opiekują, tam znajduje sobie przyjaciółkę, po jakichś dwudziestu latach opuszcza dom by zaciągnąć się na pokład holownika. Ma romans z mężatką, ta go pewnego dnia bez słowa opuszcza. Wraca zdruzgotany do domu, poznaje swojego ojca, odnajduje swą przyjaciółkę z lat dziecięcych, zakochują się w sobie, ona zachodzi w ciążę i jest fajnie. Do czasu.
----
Brzmi znajomo? Brzmi ze wszech miar typowo, banalnie, wtórnie, itp? Ano właśnie.
----
Tym, co różni gościa od innych, jest fakt, iż he's aging backwards. Mogłabym to przetłumaczyć na młodnieje, zamiast się starzeć ale bardzo lubię słowo backwards.
Zakończyłam pierwszą część zwrotem do czasu, gdyż dopiero pod koniec robi się ciekawie, gdy bohater - Benjamin, prawda - postanawia opuścić rodzinę. Obawia się bowiem, że jego dziecko nie będzie w stanie zaakceptować ojca, którego powierzchowność wywołuje wrażenie, iż jest jej młodszym - coraz młodszym ;) - bratem. Sam też nie chce, by traktowała go jak kumpla.
----
Spodobało mi się takie postawienie sprawy. Dopiero wtedy Benjamin Button wywołał we mnie coś więcej niż znużenie i na dodatek wywołał bardzo pozytywne nastawienie. Nie dla siebie, dla swojej decyzji jedynie.
Całej historii jednak nie kupuję, wybaczcie. Jeden wątek to dla mnie za mało, by zafascynował mnie cały obraz. Nie podpiszę się pod peanami na cześć The Curious Case.... Zwłaszcza kiedy już sama reklama filmu, nawet nie trailer, wszystko mi dopowiedział.
Ta jego właściwość nawet specjalnie nie wpływa na jego losy, poza tym, że nie wychowuje się w swojej biologicznej rodzinie.
Są pewne smaczki, jak scena rodem z Rosemary's Baby, gdy Rosemary zagląda do kołyski i na jej twarzy rodzi się przerażenie, przy jednoczesnym niepokazaniu zawartości kołyski widzowi. Olka aż zakryła oczy z obawy przed tym co zobaczy.
Tudzież moment cudu, gdy ksiądz zwraca się do boga o przywrócenie Benjaminowi władzy w nogach, on wstaje z wózka i przechadza się przed wiernymi. W istocie nie żaden bóg, tylko biologia to sprawiła - Button ma wtedy z cztery czy pięć lat, więc normalne, że zaczyna chodzić. Choć w sumie świadczy o pewnym opóźnieniu, dzieciaki umieją chodzić już w wieku trzech lat. Ale dobra.
Całkowicie się zgadzam z Oscarem za charakteryzację, bo przygotowano Pitta wybornie. Zarówno starego, jak i młodego. Młodego, czyt. wyglądał pod koniec jak za czasów Fight Clubu czy Siedem. Bardzo przyjemny dla oka.
Wygląd niemowlęcia określiłam pod nosem jako komputerowy falsyfikat, bo wygląda jak te wszystkie fantastyczne postaci z Władcy Pierścieni, czy innego szajsu technologicznego.
Nie zawiodła mnie również Cate Blanchett, która kolejny raz udowodniła, że jest bardzo dobrą aktorką. O ile Pitt nie miał za wiele do roboty, bo widz miał zaniemówić na przeszło trzy godziny, tylko za sprawą jego wyglądu - czasem i mnie zatykało, ale z przyczyn damsko-męskich, patrz: scena na motorze lub na jachcie w ciemnych okularach - o tyle Blanchett starzała się jak każdy i musiała grać. Reagować na te zmiany kochanka, okazywać uczucia i emocje sposobem gry.
Uroczo jej w rudych włosach. I właśnie w tym odcieniu, który mnie od miesięcy interesuje.
Hm. Opis fabuły zawarłam w dwóch, krótkich akapitach. I niech to mówi samo za siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz