9.07.2009

Wars i Sawa ubierają się na Pradze.

... Północnej. żeby nie było.

umiarkowanie chętnie ruszam się poza granice mojego osiedla, względnie dzielnicy, ale czasem, wiadomo, siła wyższa. mimo dość chorobliwej reakcji mojej na centrum stolicy, trzeba wykonać ukłon w stronę urzędów, instytucji, czy spragnionych blichtru znajomych.

minął tydzień od mojej ostatniej wizyty w Centrum. otworzyli mi gdzieś pod nosem niemal stację Młociny. pominę brak kiosku, bo już działa automat z biletami, do którego dojścia, nie trzeba przedzierać się przez całe rondo, w wyniku czego się spóźniłam nieeleganckie pół godziny na spotkanie. mam dla warszawiaków trik, jak się wytłumaczyć ze spóźnienia - na zdanie, w którym występują obok siebie rondo i pętla, każdy zareaguje współczuciem.

wydłużyło mi to o kilka stacji podróż metrem, którą zwykłam umilać sobie książką, a przy ścisku, tudzież braku odpowiedniej literatury - tak, dzielę literaturę na miejsce jej czytania też - czytaniem newsów, dostarczanych przez tamtejsze telebimy. swoją drogą mamy do czynienia z istną telebimomanią, gdyż już każde miejsce, w którym statystycznemu groziłoby stanie przez >5 minut, opatrzone jest telebimem. proponuję jeszcze na światłach. na takim Placu Konstytucji, gdzie rzadko kiedy udaje się przebycie całej trasy z zebrą, za jednym podejściem.

i właśnie tydzień temu zarejestrowałam awarię ekraników w metrze. było to nieco zabawne nawet, gdyż poza pulpitem starej wersji Windowsa i informacji o braku sygnału, nie pojawiało się nic. rozbawiła mnie ta stara wersja. dziecko technologii się ze mnie zrobiło, za dużo informatyków mnie otacza. ale ileż można się kpiąco uśmiechać do szarego pulpitu?

dlatego wczoraj, gdy usadowiłam się wygodnie na siedzeniu vis-a-vis telebimu i zobaczyłam start Windowsa, to zaczęłam żałować, że nie wzięłam żadnej, choćby błahej lektury. ale nie, momencik. jakiś loading..., coś się dzieje, będą newsy. czyżby jednak planowali mnie uraczyć wieściami z kortów i torów żużlowych? nie. Operation failed. no nic, kupię albo wezmę od chłopaków Metro w drodze powrotnej.

nie wiem, czy w ciągu tygodnia wszystko działało, ale chyba nie tylko ja przestałam się śmiać z pulpitu, bo zastąpiono go prezentacją o Warszawie. zarówno dla turystów, jak i dla malkontentów, co to cudze chwalą...

arkadyjskie wizerunki kolejnych dzielnic i znanych z przewodników miejsc, dały mi do myślenia - może ja po prostu nie znam Warszawy od lepszej strony i prostacko, na podstawie trzech spróchniałych kamienic, oceniam całe miasto?

raczej nie. przekonałam się o tym, gdy nadeszła pora Bielan i Żoliborza, czyli moich terenów. piękne parki okryte śniegiem, kaczki pluskające się w stawie, ogrody majowe, fontanny lipcowe... że przepraszam gdzie? w latach gimnazjalnych nałaziłam się z Pulpą i MniśQiem po Bielanach, a w licealnych z kimś innym po Żoliborzu i sama się podniecam, jak widzę kaczkę. nie, te Kaczki mnie nie ruszają. owe szumne stawy otoczone są korowodem butelek po różnych, najczęściej niedrogich trunkach, wśród podgniłej - nieskoordynowanym podlewaniem z automatu - trawy większą szansę na wyrośnięcie ma tytoń od niedopałków, niż coś urodziwszego i dostrzegam to nawet ja - nałogowy palacz, pasjonat.

nie sztuką jest zrobić ładne zdjęcie krajobrazu pokrytego śniegiem po łydki. dlaczego? a bo nic nie widać, poza białym polem śmietanowym i raz po raz jakimś garbkiem mostku. nie wiadomo, czy tam trawa rośnie, czy wydeptane nadprogramowe ścieżki - skróty, nie znać czy pieski też lubią te tereny, co okazują znaczeniem owych, a jeśli jakaś żółta strużka się zdarzy, to nie łapie się w kadr.

co dalej? słynny Pałac Kultury i Nauki, symbol miasta, punkt wyjściowy, wszelkie opisy trasy wewnątrz Centrum, serwowane komuś spoza stolicy, zaczynają się od słów jak masz PKiN, nie? to wtedy idziesz w... wszystkie zdjęcia, co do jednego, ukazują obiekt albo w nocy, albo w Sylwestra - choć trzeba pamiętać, że co roku petardy oświetlają Pałac pod koniec finału WOŚP, więc głowy nie daję, że to noworoczna pamiątka - albo jakoś tak sprytnie pod nienaturalnym kątem.

i tak sobie myślę, co by to było, gdyby ludzie wierzyli, że to wszystko jest takie bajeczne. internet nieco rozwiał moje wątpliwości, wielu młodych ludzi dziwi mi się, że mam złe zdanie o swoim mieście i że jego styl odstręcza mnie na tyle, by starać się za wszelką cenę znaleźć pretekst do wyprowadzki.

ale ja widzę te pocztówki na co dzień, bez śniegu, sztucznych świateł, zdaję sobie świetnie sprawę, że trzeba się nieźle naszukać, by wypatrzeć kaczki, wiem jak to jest, gdy stoisz jak sardynka w puszce, jadąc metrem albo starasz się spokojnie, może nawet nieco romantycznie, przejść Starym Miastem z nikłym powodzeniem.

będąc w Niemczech poznałam wielu ludzi, już nie mówię o rówieśnikach albo prawie rówieśnikach a osobach hmm... znacznie starszych ode mnie - mniej więcej co tydzień przyjeżdżały grupy kursantów, seniorów - i gdy dochodziło do rozmów o Polsce, to, może ze względów historycznych, liderami były Kraków i właśnie Warszawa.

zaprawdę, atmosferę krakowską znam całkiem nieźle, swego czasu bywałam tam co miesiąc i to najczęściej na trochę więcej niż weekend. plus te wszystkie szkolne wycieczki. i tam jest zupełnie inaczej. nie tylko docenia się szumne zabytki, głośne ośrodki kultury ale już samo banalne przejście z punktu A do punktu B sprawia radość. w Warszawie może tylko przyprawić o ból głowy.

no tak, wiem, Kraków to akurat banalnie się komplementuje. ale to taka dygresja zaledwie, szło mi raczej o uleganie stereotypowi z widokówek.

słyszałam od ludzi o przypadkach, gdy zdjęcia z katalogu biur podróży miały się nijak do rzeczywistości. tak, tu jest podobnie. Warszawa nadaje się do wycieczek jednodniowych, ew. wizyt dla ludzi z kasą, którzy gotowi są usadzić swe szanowne tyłki w Marriotcie i przelatywać zeń helikopterem do miejsca, które faktycznie warte byłoby zobaczenia.

infrastrukturę można z powodzeniem o kant liter czterech rozbić, bo każdy kolejny fragment jest z innego pudełka z puzzlami. nie ma pomysłowych przejść między częściami zabytkowymi a metropolią. choć przyznaję, że niektóre fragmenty są urodziwe. ale to za mało. zwłaszcza, gdy co jakiś czas trafić można na nigdy nie kończące się... budowy. dość komiczna konsekwencja - to, co planowane było od wielu lat, co faktycznie mogłoby coś usprawnić, urozmaicić, stoi. a w oszałamiającym tempie budowane są kolejne drapacze chmur bez pomysłu.
pomysł jest jeden - ma być wysokie. a jak po drodze będzie wyglądało, to pal diabli. podobnie z centrami handlowymi, od strony czysto technicznej. Złote Tarasy ciekną, czytano w gazetach. ciekła też Arkadia, co to podobno największa w Europie.

poza milionerami z Marriottu zaopatrzonymi w helikopter, Warszawa przypada do gustu płytkim japiszonom, obywatelom Warszawki, którzy znajdują ukojenie w kawiarniach z pewnym logo na szybach.
tak, dla nich to miasto idealne. i w porządku, ale nijak się ma do Warszawy okiem telebimu w metrze.

Warszawa wcale nie jest taka ładna i choć zdaję sobie sprawę, iż coraz więcej ludzi odkrywa jej prawdziwe oblicze, to jednak nieco nie fair są zagrywki stosowane dla promocji. nie trzeba od razu rzucać w twarz statystykami policyjnymi, dotyczącymi Pragi Północ ale niech nie wmawiają ludziom, że mamy tu kaczuszki. chyba, że na Marymoncie, w pięciu smakach. walą tak, że czuć w autobusie na pobliskim przystanku.

nie piszę tego z pozycji mieszkanki Centrum, Starego Miasta czy innego głośnego terenu. same obrzeża. a i tak stolica daje mi w kość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz