Parę lat temu siliłabym się, i śliniła na samą myśl, na cyzelowanie z datą ukazania się tego wpisu. Może trudno w to uwierzyć, ale niegdyś bawiłam się w bycie kontrolowanie kontrowersyjną. Trudno nie dlatego, że teraz nie jestem, tylko kiedyś robiłam to z premedytacją. A o tym, iż nadal jakieś tam wzbudzam, przekonuję się podczas prowadzenia rozmów z niewiele pojmującymi osobnikami. I o ile owe parę lat temu uśmiechałam się z satysfakcją, tak teraz nieco mnie to irytuje, bo moje intencje są czyste a i tak trzeba z polskiego na polsszy.
Wtedy padłoby na 14-ty lutego. Dziś pada na siódmy lipca.
O miłości? Bo ja wiem?... Optymistycznie powiem, że owszem ale pobudki do łączenia się w pary bywają różne.
Czy to religia, czy tradycja, czy biologia, coś kieruje nas do polowania na przeciwny biegun, by móc żyć szczęśliwiej, w zgodzie ze swoim sumieniem i kilkunastoma innymi sumieniami. By brzydko nie odstawać, jak niewyprasowany kancik, by się podzielić celem rozmnożenia, by się już nie bać, albo wypełnić pustkę.
Zaczyna się w przedszkolu, od końca. dałem jej buzi, bo miała fajne, żółte warkoczyki. potem się wchodzi w okres dorastania, gdy wszystko przychodzi z trudem, bo pierwsze. I raźniej z kimś pewnym podokonywać tych odkryć. Następnie już wszystko jest znane, ale przecież zawsze był ktoś, z kim zanurzało się drżącą stopę w zimnym brodziku, i wcale nie wiadomo, czy w pojedynkę będzie podobnie. Zapewne nie, bo wszyscy - niczym nieszczęścia ;) - chodzą parami, to znaczy, że samotnie zaczęli się topić. Jeśli jeden sposób zrobił oszałamiającą karierę, to pewne, że inny nie dał pożądanych rezultatów. Na mur, beton.
A jak przypadkiem trafi się samemu w okolice brodzika, to się wspomina, jak to było za pierwszym razem fajnie z kimś i się nie podejmuje nawet próby. Niczym cykory, pierwszy raz dosiadające roweru, zwykle tak bardzo boją się upadku, że upadają faktycznie. I są przekonane, że to tak musiało się skończyć, miast powiązać upadek z obawą przed nim. To takie słuszne?
Słuszne, niesłuszne - nie uszczęśliwisz takiego na siłę. Nie chce wchodzić sam, jego biznes, niech nie wchodzi i sobie znajdzie kompana. w przypadku brodzika to nawet kąpana, a? eksploruje wszystko na dwa serca, rozmnoży się licznie i niech mu ciepło będzie.
Zakocha się, będzie szczęśliwy, zamieni ja na my i się spełnia.
Ta ironia to nie dlatego, że źle życzę. To odbicie piłeczki.
Naprawdę, nie ja zaczęłam nagonkę na rowerzystów. To nie mi przeszkadza to, co mają - to oni, w swoim mniemaniu, z góry patrzą na tych, którzy też mają, tylko coś innego.
Wolą mieć na własność, nie są gotowi się dzielić, są może nieco egoistyczni, ale przy zachowaniu zdrowych proporcji - po prostu potrafią na własną rękę. Nikogo nie krzywdzą, a jeśli się zdarzy, to powinno się to kłaść na karb statystycznego ryzyka. Chętnym na związki też nie zawsze wypala.
Ale to jak grochem o ścianę. Jak psychopacie, potakują, potakują a i tak wiedzą swoje. To po co potakują? Że ona już i tak ma w plecy, bo jest inna od statystycznych? Że nie kopie się leżącego? A może dlatego, że wykreowała sobie świat, w którym jej dobrze, więc nie będziemy podżegać, bo się dziewczyna już totalnie okopie w wyimaginowanej bredni?
Śmieszne. Bo potem się pytam o co chodzi? Skąd ta koncepcja, że trzeba koniecznie? Po co tego szukać, a nie czekać spokojnie, a nuż samo przyjdzie? To, co ma przyjść, to miłość. To, co wg mnie jest warunkiem zaistnienia związku.
Bo nie widzę sensu w tych układach miłość przyjdzie z czasem. Przyjdzie albo nie przyjdzie. Ryzyk fizyk. I albo się zmarnuje trochę czasu, albo się człowiek przyzwyczai i utknie ze strachu, albo się wmanewruje w próby sprostania cudzym oczekiwaniom i potem się zakocha, ale nie w pierwotnym wyborze tylko swoim własnym. I wtedy zaczyna się cyrk. Krzywdzi się kogoś, względnie poświęca siebie ale i oszukuje. Nie zdradzając, ale i nie oddając się w pełni.
Dobrze. Załóżmy, że to się bierze z lęku. Z lęków nie należy się śmiać, ze słabości też nie. Bo ktoś nie umie być sam.
Ale momencik. Jak to sam? Nie mam przyklejonego żywego breloczka, to znaczy, że czuję się fatalnie i nie śpię po nocach z tejże przyczyny? Dzisiaj tak wyszło, że nie śpię i że myślę właśnie o tej kwestii, ale to nie jest żadna reguła. Skąd ten zbieg okoliczności - na końcu.
Niczego sobie nie odmawiam, nie rezygnuję tylko dlatego, że nie ma z kim, bo najczęściej jest. Jest i z kim pogadać, i na kim się wesprzeć, i z kim się roześmiać. Filmy wolę oglądać sama, bo nie mam potrzeby konfrontowania wrażeń. Do kina nie chodzę, bo nie lubię tłumów. Na koncertach i tak mam towarzystwo gdzieś, bo jak już idę, to na takie, które pochłaniają mnie całą. Imprez nie lubię przesadnie i to raczej mnie się na nie wyciąga, a nie ja nalegam. Co jeszcze? Ach, śluby!
Istnieje instytucja pójdziesz ze mną na ślub, bo samej to tak głupio? mi nie głupio. O wiele mniej głupio, niż branie przypadkowego absztyfikanta, by się nim zajmować, bo na pewno nikogo poza mną znać by nie mógł. urok towarzystwa z łapanki.
Ale no co sobie inni pomyślą?! Wiecie, z tego co zarejestrowałam, to co ludzie powiedzą? jest z gatunku komedii. I właśnie podobną reakcję wywołuje u mnie troska o zdanie otoczenia.
Okej jednakże, nie umie i basta. To już tak szlifując kieł z precyzją, zadam pytanie - kto więc jest górą? Ten co się boi, czy ten co próbuje i nierzadko z sukcesem?
Ale to nadal tylko ta piłeczka. ;)
Nie uważam się ani za lepszą, ani za gorszą. Tylko idę inną drogą. Mniej obleganą, dlatego budzącą wątpliwości.
Niczego sobie na niej nie odmawiam, niczego nie przekreślam, na wszystko jest czas i miejsce. Trafi mnie piorun i świata poza kimś widzieć nie będę? W porządku. Raz trafił, więc spokojnie, potrafię.
Ale żeby specjalnie się pchać na burzę z gołą głową, pod samotne drzewo? To chore.
Kwestię seksu pokornie przemilczę, bo poobrażałabym tych, którzy po prostu chcą się przy kimś rano obudzić.
Niedawno znajomy wyszydzał jakieś forum, na którym dziewczyny pisały jak to im niby dobrze samym, a jednak gdzieś w widocznym nawiasie zaznaczały, że to tylko sklecone na kolanie życie, bo nie mają wyboru. I komuś innemu cały ten wpis może wydać się czymś podobnym. A niesłusznie. Nie dlatego, że mój - umiem się przyznawać do własnych porażek - dlatego, że nie chce mi się odpowiadać każdemu z osobna, o co w tym chodzi, że to nie jest żadna ujma.
Dlatego, że temat jest jak bumerang, co wrócił dziś i zamiast go odrzucić, to wrzucam do kosza. Zmęczona jestem tłumaczeniem, że jestem usatysfakcjonowana. Różnica jest tylko w środkach.
paradoksalnie rowerów nie obsługuję.
*i tak meta jedna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz