5.04.2009

VICKY CRISTINA BARCELONA, reż. Woody Allen

darmowy hosting obrazków   Talented Mr. Allen. Znów opowiada historię, która nie byłaby przesadnie interesująca, gdyby opowiedział ją ktoś inny. On potrafi. Znów urzeka. Po Lyncha sięgam w nagłej potrzebie psychodeli, przy von Trierze strach mrugnąć, by nie uronić ni fragmentu… Po Allena, gdy mam ochotę na niebanalne urzeczenie. Niedawno pisałam o Klubie 54, filmie z rozwojową fabułą i niewłaściwą opowieścią, Allen zaproponował mi coś zgoła odmiennego. Bo w tym tkwi jego klucz. I w zaskoczeniu, to to na pewno.

Na dowód powyższego wspomnę słówko o okolicznościach, w jakich przyszło mi się zapoznać z Vicky Cristina Barcelona. Otóż zaczęło się to około godziny 2:30 i biorąc pod uwagę poziom mojego wykończenia, będącego efektem utrzymujących się od pewnego czasu problemów ze snem, obawiałam się, że nie dam razy na raz. Wzięłabym się zań wcześniej, gdyby nie pewien szkopuł. Ściągnęła się wersja z włoskim dubbingiem a, mówiąc eufemistycznie, kiepsko znoszę, gdy aktorzy mówią do mnie nie swoimi głosami w nie swoim języku. Dlatego musiałam zaopatrzyć się w wersję oryginalną. Czym seans zastąpiłam, opowiem później.

Dwie nowojorskie przyjaciółki wybierają się na wakacje do Barcelony. Brunetka i blondynka, stateczna i szalona, scenariusz przeciwieństwa się przyciągają. Vicky – Rebecca Hall – kieruje się w życiu Rozsądkiem. Kończy studia, zaręcza się z bogatą Nadzieją Amerykańskiego Sukcesu. Cristina – Scarlett Johansson – jest artystką, a, jak wiadomo, artystom Rozsądku się odmawia. Hula, niesiona wiatrem okazji. Najlepiej opisuje ją zdanie – klamra Nie wie czego chce ale wie, czego nie chce. Vicky odwiedza tę część Europy z jasno określonym celem, pisze pracę o życiu Katalończyków. Cristina szuka przygody, inspiracji.

Pewnego dnia wybierają się na otwarcie galerii, gdzie poznają tajemniczego malarza, Juana Antonia Gonzalo – w tej roli Javier Bardem. Tzn. poznają to może za dużo powiedziane, gdyż póki co, cała ich wiedza opiera się na zasłyszanych na salonach plotkach. O jego nieudanym małżeństwie z ekscentryczną i najwyraźniej nie do końca zrównoważoną artystką, Marią Eleną – Penelope Cruz. Ucha nadstawia szczególnie Cristina.

Do oficjalnej introdukcji dochodzi wieczorem, podczas kolacji. Juan po prostu podchodzi do dziewczyn i w sposób bezpardonowy składa im dość odważną propozycję spędzenia z nim weekendu w Oviedo. Jak można się spodziewać, Vicky stanowczo odmawia, nie szczędząc nowo poznanemu mężczyźnie uwag, krytykujących tego typu zachowanie. Cristinie natomiast w to graj. Zabarwiona erotyzmem wycieczka pod okiem tajemniczego malarza, podczas której wszystko może się wydarzyć.

Widząc entuzjastyczną reakcję przyjaciółki, Vicky rezygnuje z dalszych prób przekonywania jej o absurdalności sytuacji – decyduje się jej towarzyszyć, co najmniej w roli przyzwoitki.

Niestety, los, a precyzując, żołądek płata Johansson’ównie figla i niweczy nocne plany z Juanem Antonio. I nie tylko nocne – musi ona spędzić cały dzień w łóżku. Mężczyzna jednak nie rezygnuje i zabiera Vicky na spacer, do swojego ojca a wieczorem urzeka mini koncertem katalońskiego gitarzysty. Wypite wcześniej wino pomaga dziewczynie złamać zasady i reżyseruje noc z Gonzalem.

Ponieważ weekendy, jak wiemy, przewidują co najwyżej dwie noce, tak więc następnego dnia cała trójka wraca do Barcelony. Juan prowadzi, u jego boku znajduje się trajkocząca, nieświadoma wydarzeń ubiegłej nocy, Cristina a za jej plecami siedzi dziwnie milcząca Vicky. Widać, że rozgrywa wewnętrzną walkę między dotychczasowym kanonem a rodzącą się z wolna fascynacją malarzem.

Na miejscu wszystko przybiera właściwy obrót – Cristina wdaje się w romans z Juanem Antoniem, przeprowadza się do niego a Vicky postanawia zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Bezskutecznie. Widać, że nie zna smaku jednorazowej przygody, zaczyna wątpić w sens inwestowania dalej w związek z, pozostawionym w Nowym Jorku, narzeczonym, skrywa w sobie żal do Gonzala, iż nie odezwał się ani słowem.

Cristina wcale nie poprawia sytuacji. Przy każdej nadarzającej się okazji, opowiada przyjaciółce o szczegółach ich szczęścia. Które kończy się wraz z pojawieniem się w ich życiu Marii Eleny. Dzieje się tak na wskutek nocnego telefonu ze szpitala – Maria chciała popełnić samobójstwo. Juan czuje się w obowiązku jej pomóc, więc przywozi ją pod swój dach i postanawia zaopiekować się nią, póki jej stan się nie polepszy.

Naiwna Cristina nie wie, że jej wyrozumiałość doprowadzi do rozpadu związku, na którym najwyraźniej zaczęło jej zależeć. Z początku przymyka oko na coraz wyraźniejsze dowody niewygasłego uczucia, łączącego byłych partnerów, by w końcu stać się częścią trójkąta. Widzi w tym układzie coś wyzwolonego, naturalnego i pięknego, nie do końca chyba zdając sobie sprawę, iż tu nigdy nie ma szans po 1/3 na głowę.

W tym czasie do Vicky przyjeżdża Doug – Chris Messina – wspomniany już narzeczony, pozostawiony w Nowym Jorku. Pragnie, by ślub odbył się w Barcelonie. Zdradza to nieco kompleks amerykanów na tle bogactwa Europy. To kolejny dowód na skalę zmian, jakich dokonała w dziewczynie noc z Juanem Antoniem. Jej zawahania nie można przypisać li tylko Rozsądkowi.

Podczas jednego ze spotkań podekscytowana Cristina opowiada przyjaciółce i jej narzeczonemu o przebiegu sytuacji między nią a parą byłych kochanków. Konserwatywny Doug nie szczędzi krytycznych komentarzy. Niestety, nie jest to wyłącznie kwestia jego, zamkniętego na nowości, umysłu. Jak ma się niebawem okazać, jego słowa są prorocze.Cristina nie czuje się już tak komfortowo, postanawia zostawić Juana i Marię Ellenę samym sobie. Scena, w której ich o tym informuje, obnaża wszystko.

Vicky podejmuje ostatnią już próbę zbliżenia się do Gonzala. Spotyka się z nim i w momencie gdy już miała poddać się swojej namiętności, dochodzi do strzelaniny.

Wakacje się kończą, dziewczyny wraz z Dougiem wracają do swojego, najwyraźniej już nudnego, nowojorskiego życia. Barcelona pozostaje już tylko wspomnieniem.


Typowe. Zawsze ta najbardziej nasłoneczniona pora roku niesie za sobą przygodę, nieszczęśliwą miłość, intensywny romans, Kogoś, kogo można wspominać. Może dlatego większość romansów wydarza się w filmach na tle podróży, urlopu czy właśnie wakacji. Jednak Allenowi udało się zaintrygować widza, nawet zmusić do przemyśleń. Jak również zaskoczyć – w początkowej fazie filmu nic nie wskazywałoby na to, iż właśnie Vicky padnie ofiarą uroku Juana. Tzn. z perspektywy widza nieskażonego rutyną kinową, w którym wszystko już było.

Nie tylko w nim tkwi sekret wartości filmu. Będąc wciąż pod wrażeniem kreacji Bardema w roli Antona Chigurha w No Country for Old Men – Anton, Antonio… No Antek jak cholera! – zostałam powalona na łopatki postacią hiszpańskiego kochanka, w której go tu znalazłam. Począwszy od kwestii wizualnej – boże, jak go tu spospolicono – na charakterologicznej kończąc. W pewnej recenzji zwrócono mi uwagę, iż świadczy to wyłącznie o kunszcie Javiera. To, jakie emocje wywołała we mnie ta przemiana, przemawia na korzyść aktora. I jestem gotowa się z tym zgodzić, kameleon, elastyczny, utalentowany. Z pewnością sięgnę po resztę jego dorobku.

Partnerowała mu fenomenalna w tej roli, Penelope Cruz. Wreszcie się doczekałam i standing ovations mogłabym jej zaserwować za to, w jaki sposób przedstawiła niepoczytalność swojej postaci. Swoim hiszpańskim temperamentem całkowicie przyćmiła pozostałe role kobiece. Chodząca pasja, tykająca bomba energii… Zawsze nieco raził mnie jej angielski – podobnie jak i Salmy Hayek – ale tu, gdy przez większość czasu mówiła w swym rodzimym, tak ekspresyjnym, języku, to tylko dodawało jej osobie wrażenia przepełnienia emocjami.

Biedna Scarlett. Nie mogę zrozumieć szumu wokół jej osoby, nie dostrzegam nic niesamowitego w jej urodzie – Po co Ci ten blond, dziewczyno? Zmiękły Ci rysy i wyglądasz jak ulepiona z ciasta, tudzież plasteliny. Choć młoda wtedy byłaś, to w Zaklinaczu Koni miałaś cień dobrze rokującej szlachetności w sobie. – ale tu miała pecha. Zniknęła pod genialnością Penelopy, to na pewno, ale i dostała jej się rola, w której niewiele mogła, stawiając li tylko na odegranie jej. Skoro, jak mówią, jest faworytką Allena to mogła postarać się jakoś wpłynąć na niego, by zyskać na wyrazistości. Przypadek podobny do Dziewczyny z Perłą. To nie jest zła aktorka i nigdy tego nie twierdziłam. Ona po prostu nie jest tak dobra, jak mówią. Jej postać nie wywoływała we mnie żadnych emocji.

A można było spróbować, czego dowodzi gra Rebecci Hall. By wyjaśnić o co chodzi, powołam się – o Jezus Maria! :P – na rolę słynnego Rysia z Klanu. Nikt pierdoły nie trawi, wzbudza politowanie, irytację i w sumie to rzygać się chce.
Patrząc na Rysia, nie na Piotra Cyrwusa. Jest tak przekonujący w swej roli, tak dobrym aktorem jest, że aż postać w telenoweli może wywołać burzę sprzeciwu. I o to chodzi. By widz nie pozostał obojętny. Rebecce się udało. Po prostu się czuło to, co wydarza się w umyśle Vicky. Można było jej powiedzieć, by wróciła na ziemię, można było jej współczuć. O wiele bardziej świadoma byłam jej postaci niż beznamiętnej Cristiny. Nieistotne jak banalnym wydać się mógł jej dylemat – widać było, że go ma.

Bardzo na plus oceniam też sposób pokazania Barcelony, okiem amerykańskiego reżysera. Oczywiście, jest nieco turystyczny – jak mówią – ale w życiu w Barcelonie nie byłam i taką pragnę ją widzieć.
Z urodziwymi, wąskimi uliczkami, z ekstrawertycznymi mieszkańcami, ekspresyjnymi spojrzeniami zabytków… To właśnie przemawia na korzyść filmów tworzonych przez tzw. gości. Nie ma znudzenia spowodowanego wieloletnimi przechodzeniami obok tych samych miejsc. Tu te uliczki i budynki też mają swoją rolę, choć pozornie niemą. I nie patrzę nawet na to, że widać wciąż tę samą Barcelonę, że nie pokazuje mi nikt nieznanych dotąd zakątków. Był Amerykański Sen, jest Europejska Ułuda. I dobrze. Łatwiej się wtopić w to wszystko, przyjemniej. A miejsce skrzętnie mości nam bardzo dobrze skomponowany soundtrack, z wdzięcznym motywem przewodnim, który podśpiewuje się pod nosem już po.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz