9.04.2009

Ecie pecie w Internecie, czyli Dzieci Sieci.

Kiedyś już pisałam o sobie w sieci, jak to się odbywało, że trzy blogi się gdzieś po kablach plączą, że cztery lata już w niej obecna jestem, że portale przeróżne, grona, epulsy, nasze klasy… że wielbiłam last.fm, że poznałam ludzi, którzy zaważyli na moich losach… słowem – projekt Bee całkiem nieźle się rozwinął.

Pisałam to rok temu, więc teraz, prawda, pięć lat siedzę w temacie. Można mnie swobodnie nazwać uzależnioną, tyle, że to dla mnie żadna obraza, bo lubię się uzależniać od czegoś. Nigdy od kogoś. Lubię być czemuś oddana. Nie komuś i to podkreślam, bo łatwo wrzuca się te dwie kwestie do jednego worka, a myślenie to jest cokolwiek błędne.

Jeśli jest ktoś, kto czytał tamten wpis to przepraszam, ale ja się tu będę powtarzać, bo rzecz jest o zmianie nastawienia i nie da się bez przypomnień, coby to miało ręce i nogi.

Sieć się prężnie rozwinęła i rozwija, a ludzie wręcz przeciwnie. I sekret tej zależności nie wynika wyłącznie z coraz większej powszechności sieci, że już nie trzeba traktować sesji on-line, jako rozmowy telefonicznej – a pamiętam, jeszcze jak miałam domowy to się prosiło o rozłączenie, bo ktoś chce zadzwonić – choć rzecz jasna, jest to istotny czynnik.

Problem tkwi w ludziach. W ich całkowitym braku odporności na wpływy innych. Najczęściej wpływy złe. Bo jak się trafia na cymbała, co to swego czasu uczyć się nie chciał a teraz cwaniakuje mądrym terminem dysortografii to zamiast pójść po rozum do głowy, czy choćby już wejść na stronę ze słownikiem to kopiuje te wszystkie puki, takrze, rzeby i spułki. Biedny Word się czerwieni ze wstydu aż, że musi znosić takie koszmarki. Ja Cię Bracie rozumiem, też mnie skręca. Im dłużej mam styczność z takimi kwiatkami, tym częściej sama mam wątpliwości, czy morze nad może czy może nad morze. I kolejne edycje SJP wcale nie chcą ze mną współpracować, bo akceptują coraz to i nowe twory.

No więc ortografia. Ignorancja. Odhaczyć.

Jej pokrewnym zjawiskiem jest głupota, całkowity brak ambicji, że o wiedzy nie wspomnę. Nie raz, nie dwa, nie osiem razy zdarzyło mi się odbyć iście pasjonującą konwersację z fanami monosylab. Nie potrafi taki zdania jednego sklecić, ale nadaje jak z karabinu. O jakichś astronomicznych pierdołach, na których analizę zdrowy człowiek nie ma czasu ani ochoty. Tak więc przyznaję, mogę się czegoś od nich dowiedzieć tyle, że nie chcę.

Jednak coraz rzadziej pyta się mnie o zdanie – czy ja aby chcę się wgryzać. Tu, rach, ciach, mamią mnie rozwojem, że mogę wszystko a tak naprawdę dostaję więcej niż potrzebuję. Wchodzę w cudze życie z butami, niewytartymi nawet i dopóki nie powchodzę w najczęściej skrzętnie poukrywane opcje – chyba po to tylko się znajdują, by nie można ich było posądzić o ich brak, w których zasygnalizuję niechęć dla otrzymywania tego a tamtego, to się tak zwala lawinowo.

Jak łatwo się domyśleć, działa to i w drugą stronę. A skala napotkanej, do tej pory, w necie głupoty każe mi wątpić, by większość też nie chciała wiedzieć o mnie wszystkiego. Że mogę sobie iksik postawić przy okienku gwarantującym ograniczony dostęp? Dzięki wielkie, rzeczywiście, łaska niesamowita. Ale to też jest gdzieś małym druczkiem w Ustawieniach.

Ja nie twierdzę, że wszędzie tak jest ale oto prosty przykład z życia – z rzyci – wzięty, taki niedawno mający miejsce przypadek, co mnie nieco zaskoczył. Otóż strona usłużnie mnie pyta o klienta mailowego. Nie mówi, po co ale wygląda to na wstęp do ustawienia sobie, powiedzmy, alertów na poczcie o nowych zdarzeniach. Załóżmy, tak? Ja patrzę a tu mam listę wszystkich osób z mojej listy kontaktów, którzy korzystają z usług strony. Z dostępem do ich rzeczy wolną ręką. I teraz kurde, pamiętaj, kto Cię może mieć w kontaktach i kto może mieć do tego dostęp. A jeśli ja nie chcę, żeby pani X czy pan Y w to wchodził? To możesz sobie zablokować. Mogę, acz nie na okoliczność tej jednej osoby, ale wszystkich. Dają jakieś hasło, które możesz rozdawać zaprzyjaźnionym, ale ejże? To strona dla mnie czy ja dla strony? Paranoja Pictures.

Coraz mniej mi się ta impreza podoba. To miała być rewolucja. Rewelacja. Okno na świat i bóg wie co jeszcze. Miało uczyć, bawić, spotężniać a zaczyna odwracać się przeciwko Człowiekowi. Ładnie omamiło, dałam się bo wejście iście smocze miało ale zbacza z toru. I należy pamiętać, że to Twór tworzony przez ludzi. Jak to o nich świadczy?

Bo mimo, że tam wyżej pisałam o kwiatkach z portali społecznościowych – btw to to słowo też nie miało prawa bytu, ech - to nie tylko oni mają coś na sumieniu.

Dzięki bogu, mogę owo Okno na Świat zamknąć. Rezygnując przy tym z masy rzeczy, wyłącznie dla ochrony samej siebie. I niekoniecznie tej konstytucyjnej, coby byle kto nie znał moich losów czy mojego adresu. Tego, co w środku. Ja wiem, że dla co piątego internauty to już mało ważne co ma w środku – ważne to, co na kokpicie pójdzie, ale ja się na takie coś, przepraszam, nie piszę.

Tyle, że jest taki szkopuł, że dla mnie każdy z Was ma ręce i nogi i z niektórymi po prostu chce się mieć kontakt. I przyznam, że jeszcze solucji – nie Wordzie, nie polucji – do tego nie znalazłam. Nie wstyd Panu, Panie Internecie, że muszę mieć przez Pana taki dylemat?

----

Mogłabym i może powinnam przy okazji tej ignorancji oskarżyć kilka osób, za te niepoliczalne cuda nie widy, które podtyka się niewykształconym pod nos, coby się biedaczki nie przemęczyły czytaniem, pisaniem… myśleniem. Ale to już poza siecią. To na inną notkę. Choć nogi z tyłka bym powyrywała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz