Ta notka jak zwykle pojawia się z nagła i pod wpływem nacisku na... czuć jakby na pęcherz, ale w tym przypadku to raczej na palce. No bo po pierwsze ta Liza świeciła, po drugie dostałam kolejną porcję starych blogów a po trzecie to no nie może być tak, że ja tu mam poletko które sobie gnije (abstrahując już od koloru tła).
Nie mam ochoty na podróże cztery miesiące wstecz, a o tyle musiałabym się cofnąć by zarysować postać Borysa. Nie, że nie chce mi się pisać o nim. Nie chce mi się cofać w ogóle. O kimkolwiek.
Wróciłam do domu i wpadłam w swój serialowy nicnierobizm. Ciągle szumnie sobie powtarzam, że to kwestia braku Paszportu Maturzysty z polskiego czy bo mam bałagan czy bo dawno nie miałam kontaktu z moimi sezonami Gilmore Girls, Friends czy Ally ale jak wszyscy wiemy, cały ten akapit na blipie powinien znaleźć się w tagu #prokrastynacja. No ale mniejsza.
Może nie mniejsza ale ja tu mam kurde dylemat i nie mam do kogo z nim pójść. Bo już się wykreowałam na taki joł monument siły i niezależności a szparkami i porami w nosie z pryszczem i piegami, dostaje się wątpliwość.
Związana z tym, co w przyszły wtorek. Że znowu mi się będą ręce trząść. Wiem, że mam wyjście i po prostu sprawę odpuścić ale Proszę Paaaaaństwa, ktoś w to wierzy? Że odpuszczę? Najwyżej nikomu się nie pochwalę.
I nie ukrywam, że ciąg dalszy by mnie ucieszył. To jest jakiś absurd. Nie jest dobrze, gdy jest dobrze a jest dobrze,
gdy jest źle. Bo to co wybrałam jest dobre, czyt. niedestrukcyjne ale
mi z tym niedobrze. No i sorry.
Jestem przypadkiem klinu klinem, choć wcale tego nie pochwalam. A że klinu nie było na to zaklinowanie no to ten pierwszy sterczy. Bo wyjaśnijmy to sobie - ja się w tym całym At1st nie zakochałam. Nie zadurzyłam. Po prostu nie umiem być sama przez tak długi czas. Nie sama czyli bez faceta. Sama czyli bez jednej osoby, której konsekwentnie się trzymam. A że płci męskiej to no wiecie, ja nie lubię dziewczyn. Z wyjątkami ale jednak nie.
No więc pozostajemy na braku klina ergo klin nr 1 sterczy i widać go nawet pod mchem.
Pytanie nie brzmi czy wysłać, bo wysłać. Ale co potem? Czy dać się zbyć jakimiś podziękowaniami czy może uznać, że sprawa się nie skończyła i po filmowemu porozmawiać. I zakończyć i przyklepać.
Wiem, że wali Bravo na odległość ale miłość moje dzieci, zawsze działa w podobny sposób. Od wieku zależy tylko w jakie słowa ją ubierzesz ale i tak czujesz to samo co Britney w którejkolwiek ze swoich piosenek. Tylko, że trudniejszym słowem to okraszasz.
I w tym tkwi dojrzałość. Że stajesz przed kręgiem i mówisz "Dzień dobry, nazywam się Karolina. Kocham." - nie, zakochanie to zaprawdę już minęło. Zamiast buńczucznie wmawiać wszystkim z sobą na czele, że sprawy nie ma a może nawet i nie było.
I obecnie lubię the Killers, the Music choć są kopią samych siebie ale lubiłam oryginał więc lubię i kopię oraz Reni Jusis i Fiolkę. I nowe Prodigy. Boję się, że rozkład koncertów z podziałem na dni wypuszczą w tym samym dniu co skoczą ceny karnetów więc chyba w ciemno kupię na wszystko i pogibam się przy czymś sobie nieznanym. W końcu tak poznałam Scissor Sisters.
A to wiecie co jest - ten kondomoemblemat. Byłam na obozie szkoleniowym.

Projected by Pukis.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz