27.12.2008

Przychody i Rozchody.

Mój dziadek był księgowym i na jednym z jego skoroszytów widniał właśnie taki napis.

Choć tytułem alternatywnym tejże notki powinien być wers zapożyczony od Placebo - dope, guns, fucking in the streets, revolution bo kończący się właśnie rok potasował mi życiorys w sposób niebanalny, przyznam. 

Pierwszą zmianą, jak dla mnie drastyczną bo tym razem kategoryczną, było definitywne zakończenie znajomości z osobą, która już od pewnego czasu figuruje w moim słowniku jako Boski Były (w skrócie BB). Nie jestem zbyt dumna z tego, w jaki sposób ją zakończyłam ale widać inaczej się nie dawało. Wszelkie eleganckie pożegnania dawały uciążliwy rezultat. Jaki? No taki właśnie, że wszystko zaczynało się od początku i były kolejne eleganckie pożegnania i tak w koło Macieju. 
To, że złożyłam mu kilka nocy temu życzenia nie jest niczym szczególnym - co roku staram się pamiętać o każdym. Zresztą, jak pisałam wyżej, mam taki malutki wyrzut sumienia w związku z tą całą sprawą.

Następnie stałam się po raz pierwszy od czternastu lat osobą niepodlegającą obowiązkowi kształcenia - się znaczy miałam maturę, którą co prawda zdałam, ale na niewiele się to zdanie... zdało. Też trochę na własne życzenie, gdyż zakotwiczyłam wszystkie podania na jednym kierunku w trzech miastach i żadnym z tych miast nie był Białystok. A już wszystko miałam tak ładnie zaplanowane i jak się potem okazało, do Białego bym się dostała. Zachciało się cholera ambicji.

Jakoś w okolicach tej nieszczęsnej matury moja matka przekroczyła Pewien Punkt. Miarka się przebrała, po dwudziestu latach picia jej organizm zaprotestował i w stanie niemal agonalnym, wymusił wizytę w szpitalu. Szpital Bielański cieszy się w stolicy sławą umieralni i jak się okazuje, nie jest to przesadzone. Wypisali mamę na drugi dzień, twierdząc, że skoro nie umarła to oni nie mogą jej dalej trzymać. Nie umarła, acz wróciła w stanie podobnie agonalnym w jakim do Bielańskiego trafiła, więc po dwóch dniach zniknęła za drzwiami kolejnego na dwa tygodnie. Ostatnim, szpitalnym, przystankiem była Klinika Chorób Neurologicznych w Warszawie będąca alternatywą dla szpitala w Tworkach. 
Obecnie przebywa w domu, gdyż jej amnezja stanowi za duże wyzwanie dla medycyny i albo się samo trochę polepszy albo zostanie jak jest. Nie pije. I ograniczmy się li tylko do tych suchych faktów.

Na finisz zostawiłam to, co właśnie ma miejsce czyli mój pobyt w Niemczech w duńskiej szkole międzynarodowej. Czteromiesięczny kurs humanistyczny, mający na celu zjednoczenie młodzieży, odkrycie przez nią a następnie rozwijanie talentów wszelakich. Szczegółowe opisy znajdą się w odpowiednim dla owych opisów dziale ale ogólnie rzecz biorąc - karta się chyba odwróciła na moje. I dobrze bo jestem tam pełna energii, chęci do działania, nawiązywania kontaktów i patrzenia na wszystko co do tej pory z dystansu. 

Do przychodów nie sposób nie zaliczyć pojawienia się Dźonego, jako, że przywrócił mi wiarę zarówno w siebie, swoje możliwości jak i w istnienie ludzi inteligentnych i ambitnych. To jemu zawracałam głowę w czasie, gdy wszystko powyższe miało miejsce, co sobie niebywale cenię bo pisanie blogów jest w porządku ale jest niczym w porównaniu z Rozmową. I to na całe moje szczęście, Rozmową Konstruktywną. No i gdyby nie on to dalej nadawałabym z rasta-blog.pl, który choć był od a do z mojego autorstwa to ział brakiem profesjonalizmu. Na swój sposób miało to urok, tyle, że do czasu.

Kontrastowo - do rozchodów wliczyć niestety i to bardzo bardzo niestety muszę moją wieloletnią przyjaźń z MniśQiem. Nawet gdy trafiłyśmy do różnych liceów, to potrafiłyśmy utrzymać gimnazjalną nić przyjaźni całłkiem nieźle naprężoną - od pewnego czasu jednak coś się zaczęło psuć i teraz sunie po linii pochyłej. Przyjechałam po dwóch miesiącach, zaprosiła mnie dziś na noc a ja po pierwsze jestem zbyt zmęczona (kiedyś wzięłabym siły spod czegokolwiek, przecież tyle się u nas powydarzało) a po drugie nie bardzo mam na tę wspólną noc ochotę. Droga, którą od pewnego czasu podąża jest mi odległa i nawet odeszła mi chęć czy potrzeba, by siłą sprowadzać ją na jakąś pobliską. Jesteśmy bowiem podobne i świadoma wagi, jaką ma dla mnie niezależność, szanuję ją u innych. Skoro chce to niech idzie, możemy sobie co jakiś czas pomachać, wypić kawę, drinka, iść na pizzę ale to wszystko. Nie za karę - po prostu się wypaliło. I niech ona to wreszcie pojmie, bo już mi się kończą subtelne aluzje.

Zbierając to wszystko do kupy, wejdę w 2009 bardziej świadoma tego, czego chcę od życia z umiejętnością wyrażania tego wprost, z jedną nogą w autobusie powrotnym do Niemiec (przerwa świąteczno-noworoczna), z odrobiną tęsknoty za słabościami, których musiałam się wyrzec, by zacisnąć zęby na to wszystko i, jak co roku, z nadzieją, że gorzej już nie będzie. No i z Vademecum języka polskiego dla Maturzysty, bo przecież w maju ponownie do matury podchodzę. Angielski praktykuję w Niemczech - po Świętach obiecali nam lekcje teoretyczne także. 

Niczego nikomu teraz nie pożyczę, bo to przecież nie 31.

B.: Kiedy wypada w tym roku Sylwester?
I.: 31-ego.
B.: ....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz