Zeszłoroczny Sylwester u Hani i Wio zaliczam do bardzo udanych. Mimo, iż znałam trzy osoby, z czego dwie były organizatorkami a jedną przyprowadziłam z sobą, to z czasem czułam się coraz to swobodniej.
Dlatego też oczywistym było dla nas - dla mnie i dla MniśQa, iż w tym roku powtórzymy miejscówkę i zabawa będzie jeszcze lepsza, bo przecież wszystkich już będziemy znać a przynajmniej spotkamy się z zeszłoroczną grupą i co najwyżej, dokooptuje ktoś nowy.
Tak więc pewne sukcesu udałyśmy się wraz z Mamunią mą i Ojcem również mym w drogę. Po drodze mieliśmy zostawić mamę u Marcina, gdzie czekał Ludzik. Ojciec nas podrzucał, po czym wracał po mamę i małego i jechali do Gośki, gdzie mieli spędzić noc na opiece nad nieletnim. Wbrew pozorom nie jest to bezcelowa prywata. Ojciec miał nas odebrać rano i po wydarzeniach z ostatniego Sylwestra do głowy mi nie przyszło, bym chciała wracać przedpołudniem - dlatego zarówno klucze jak i portfel zostawiłam w domu.
Trafiłyśmy na miejsce koło 22., nieco speszone składem - nie było jeszcze nikogo z naszych, poza oczywiście Hanią i Wio. Marecki, nasz zeszłoroczny faworyt postanowił witać Nowy Rok na desce, więc no dobra - będzie gorzej, ale nie samym Mareckim Sylwester żyje. Tak się nam przynajmniej wydawało.
Im bliżej północy, tym więcej absencji z naszego frontu dostrzegałyśmy na rzecz obcych, jakichś całkowicie w innym klimacie, osobników. Przybyli rzecz jasna nasi antyfaworyci - Milos i Nicola (och, my jesteśmy z Serbii i do nas nie można po ludzku mówić Miłosz i Mikołaj, a gdzie tam!) oraz Ola Rossi. Że ma na imię Ola, dowiedziałyśmy się co prawda w zeszłym roku już, tyle, że po imprezie. Przedstawiła się Rossi i mało nam nie zemdlała po introdukcji. Wraz z Nicolą odwalili dziką grę wstępną na fotelu tuż przed naszymi oczami, a laska słaniała się na nogach. Słaniające się nogi bardzo łatwo rozłożyć, z czego Nicola skwapliwie skorzystał. W roku ubiegłym.
W tym się do siebie słowem nie odzywali, a Rossi pojawiła się ze swoim, podobno, facetem, co nie przeszkadzało jej naprutej w trzy dupy, zacieśniać relacji z nowymi Misiami. W ramach rozrywki liczyłyśmy z MniśQiem - a widok był przeżałosny. Dziewczyna spita jak ściera zachowuje się jak szmata.
Milos natomiast postanowił udowodnić, że jest prawdziwym facetem i sprowokował jakąś mikrobójkę. Bójka była mikro, co nie przeszkodziło wywalić stołu pełnego jedzenia i alkoholu. Co było bodźcem? Prawdziwi, dojrzali macho zaczęli sobie wyrzucać od pedałów. I rzecz jasna wypadki przy pracy zostawili do sprzątnięcia nie wiem komu. Wróżkom? No bo bardzo sorry, ale nie nam.
Z nowych twarzy należałoby wspomnieć o (chyba) Bartku, którego ochrzciłam Onarem - Onar i Ośka, Klubbing. Onar to ten co tak seplenił i ryczał. Więc nasz Onar był osobą najzwyczajniej w świecie głupią. Cholera, widać, że prosty dres i no trudno - dla każdego jest miejsce ale on miał irytującą tendencję do używania słów mądrych, tyle, że nijak nie wtedy, gdy należało ich użyć. Dowód nierozumienia tekstu przez siebie wypowiadanego. Krew mnie zalewała i z czasem to przestało być zabawne.
Dalej był ktoś, czyjego imienia chyba nawet nie poznałam, więc roboczo nazywać go będę Orłem (ten nos...). Więc Orzeł był po pierwsze drugą stroną bójki Milosowej. Najpierw mi chłopaka szkoda było, bo to jego tym pedałem określił i wyglądał na taką ciapę, właśnie pożałowania godną. Rano jednak, obudził się rześki i zamiast pomóc nam w sprzątaniu czy iść sobie do domu, to udał się po wódkę. Po jej spożyciu domagał się kolejnej i najchętniej to by widział ten Sylwester co najmniej trzydniowy.
Nie był wyjątkiem. Przed północą 90% ekipy było spite i zjarane tak, że musieli siedzieć by nie upaść. Żadna tam impreza - szło tylko by łoić do oporu i zjarać wszystko, łaskawie oszczędzając herbatę. A nas z MniśQiem jakoś nie brało, choć przyznaję, zniesmaczone widokiem otoczenia chciałyśmy się upić by mniej doskwierało. Nie nasza noc, byłyśmy może przez godzinę na rauszu.
Dlatego zaszyłyśmy się w Haninej sieni, gdzie mimo przeciągu miałyśmy względny spokój - oczywiście pomijając epizodyczne wizyty współtowarzyszy, którzy chcieli się dostać do swoich okryć wierzchnich, no i nie wypada tak słowa z dziewczynami nie zamienić. Co prawda Milos stwierdził, że jesteśmy lajtowe alienki ale szczerze napisawszy, to nijak nam nie było śpieszno do wtapiania się w tłum. MniśQo mogło mi do oporu nadawać o swoim kontrowersyjnym Wybranku Serca, nikt nas nie zachęcał do wypicia z nim po kielonku, bo my się nie znamy...
Jednym z naszych siennych gości była jakaś Agnieszka, która żaliła się, że zgubiła telefon, że jej przyjaciółka nie chce jej pomóc szukać.
B.: No dobra, to daj numer to zadzwonię i zlokalizujemy..
A.: Nie pamiętam.
B.: A ta Twoja przyjaciółka to która? Ona ma Twój numer pewnie.
A.: Oooo, ale jej to nie poproszę.
B.: Mkhm, no dobra. A gdzie on tak mniej więcej może być?
A.: Wszędzie.
Genialne, piętrowy dom. Gdy schodziłam z góry okazało się, że paraduje z jakimś telefonem, dzwoniąc do siebie. Był w torebce. A torebka pod lodówką i to nie tą kuchenną a spiżarnianą. Z czyjego telefonu dzwoniła? Nie pamięta.
A.: Ale Wy jesteście takie kochane, niech ja Was przytulę. No i możecie znaleźć właściela tego telefonuuu?
Możemy. Znajdzie się zapewne w pięć sekund - spytaj się pijanego chłopaka, czy to nie jego telefon i czekaj na zaprzeczenie. I tu mnie chłopcy zaskoczyli, uczciwie podeszli do sprawy. Telefon okazał się należeć do tej przyjaciółki, z którą po kwadransie wyzywały się na pół domu od dziwek.
Mało?
Około czwartej nad ranem podleciała do mnie jakaś panienka z prośbą o telefon, bo ona chce zamówić pizzę. Nie chciała mi wierzyć, że o czwartej niewiele załatwi, więc proszę - niech dzwoni. Miałam rację. Zaskakujące, prawda? Zaczęli przyrządzać tosty.
Skłoniło mnie to do wykonania smażonego camembert'a, tyle, że nieco ekstremalnie bo bez żadnego tłuszczu. Oczywiście zaczął się chwilę po włączeniu gazu palić, na co MniśQo przewertowało całą lodówkę i znalazła masło oraz przyniesione przez nas, Maluszki Peksykańskie (Paluszki Meksykańskie, rzecz jasna). Zmarnowała dwa. Zmarnowała, gdyż dorzuciła je wraz z masłem, do mojego sera i wyszła z założenia, że jestem chytra i dlatego moje już gotowe a jej nie. Nijak nie trafiało, że mój ser nie jest mrożony, więc zaserwowałam jej oczywiście zimne. Na co nie omieszkała ponarzekać.
Niebawem dołączyła do nas Wio, która złapała dokładnie tę samą fazę po ziole, co ja po ziole przy gorączce. Serce pod gardłem, prawie wylatuje, zimno, gorąco, skurcze, paraliż. Z własnego doświadczenia oraz doświadczenia ratowniczego MniśQa, zapowiedziałyśmy jej, że to minie za pół godziny a jak nie to dopiero wtedy wkroczymy z interwencją. Tzn. posadziłyśmy ją koło siebie, obserwowałyśmy i w istocie, za pół godziny wróciła do formy. Najadła się strachu i wcale się nie dziwię.
Potem przeniosłyśmy się, już bez Wio, z kuchni do salonu, by osiąść na kanapie i - jak się okazało - przeprowadzać rozmowy o naszym życiu seksualnym. Ta to ma fazę. Pozycja leżąca ją uśpiła a ja w tym czasie poznałam Jasia, kolegę Wio. Studenta ASP, rzeźba. Rozmawialiśmy o zarabianiu poza Polską, o różnicach cenowych i póki nie zasnął, to krążyliśmy gdzieś koło tego.
Wszyscy spali poza mną, Hanią, jej chłopakiem i Onarem. Ów Onar dorwał gazetkę, będącą alternatywą dla Avanti i czytał co ciekawsze, wg siebie, artykuły na głos. Dzięki temu dowiedziałam się, że wykpiwane przeze mnie buty mają swoją nazwę - są to mianowicie saszki. ;D
Gdy skończyliśmy lekturę, zabrałam się do sprzątania. Szampany zbite w zlewie, miliony petów w jedzeniu, napojach, na meblach... Im dłużej sprzątałyśmy, tym więcej było do sprzątnięcia. MniśQo i reszta wstało, nie uznawszy za stosowne nam pomóc.
Natomiast już samo MniśQo usiadło koło mnie i zaczęło cykl niekończących się narzekań - a to na imprezę, a to dlaczego mój ojciec nie przyjeżdża (choć tłumaczyłam jej jak wygląda sytuacja... Przystanek z autobusami do Centrum miała oddalony o 10 minut.), a czemu ja siedzę wkurwiona - choć siedziałam nadzwyczajnie po prostu. Mimo, że każda pretensja skierowana była do mnie to każda powinna być usłyszana przez kogoś innego. Stanowczo za dużo osób ma ten problem - czepia się mnie o rzeczy, z którymi nie mam związku. Dlatego nie reagowałam bardziej wybuchowo, niż tylko odpowiadając jej zgodnie z prawdą tudzież ze stanem posiadanej przeze mnie wiedzy. Nie usatysfakcjonowało jej to.
Rano nie było tak nieznośnie, mogłam poczekać, aż rodzice skończą dyżur przy Ludziku i przyjadą. MniśQo też się raczej nie śpieszyło, bo nie zdecydowała się na autobus. W międzyczasie dwa razy zadzwoniła jej mama i z tego co słyszałam, to wszystko okazywało się być winą mojego ojca. Nie mojej siostry i Śwagra, którzy wrócili dwie godziny później, niż zapowiadali.
Poprosiłam więc, by nie przedstawiała sprawy w ten sposób bo nikt jej nie zatrzymuje i niech się uspokoi, bo jest to coraz bardziej, faktycznie, irytujące. Z cyklu przełomowe myśli nachodzą Cię w toalecie - po zrobieniu siusiu uznała za stosowne mnie przeprosić i wytłumaczyć się czymśtam. Przynajmniej tyle.
I tak właśnie nijako zakończył się mój Sylwester. Gdybym nie miała żadnych innych ofert za rok, to zostaję w domu. Tu sobie umiem zapewnić rozrywkę. Tyle filmów na mnie czekało... A tam, w Jarplund, z pewnością bawili się lepiej. W poniedziałek mi opowiedzą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz