Tak, tyle, że miałam nie o tym. Właściwie to ostatnio złapałam się na tym, że pomysł Dźonego, z którego niegdyś po cichu kpiłam, tj. spisywania tematów kolejnych notek, żeby nie zapomnieć, nie jest taki absurdalny. Wtedy uważałam to za zboczenie blogowicza, a teraz wpada mi w ciągu dnia pomysł, nie jestem w stanie z miejsca przysiąść i zapominam jak już mogę. I piszę o sobie jakieś pierdoły. Tym samym postanawiam właśnie zabrać mój kołonotatnik, który do tej pory leżał odłogiem i w nim tworzyć zarysy notek na emigracji. Bo blog pójdzie na urlop z przyczyn jasnych. A poza tym nie wiem czy uda mi się patent z wgraniem tam polskiego alfabetu. Jak nie to dupa. Nie lubię, gdy ktoś zapomina o istnieniu shiftu i altu, więc nie przystoi mi samej ich nie używać. Panna od bloga z Jaruplund (nie podam pełnej nazwy szkoły bo po wypowiedzeniu jej nachodzą człowieka dwuznaczne skojarzenia. Albo tylko mnie nachodzą?) pisała notki stamtąd bez polskich liter i mierziło. Jednak.
Ale koniec tego dobrego, się teraz wypowiem na temat społeczny, tj. o samobójstwie. Natchnęła mnie dziś Małgośka z tym swoim linkiem do orędzia Pana Brzuchomówcy. Pamiętam go z czasów, kiedy jeszcze raz na miesiąc obejrzałam odcinek BB. Od początku zdawał mi się być cokolwiek żałosny bo niby tu taki inteligentny i six feet above the others a poszedł do reality show. Już przecież po pierwszej edycji było widać, kto ma wzięcie u pożalsięboże, publiczności i bynajmniej nie idzie się tam po to, by błyszczeć intelektem.
Można mi zwrócić uwagę, że ta cała szopka z samobójstwem (w domyśle jego. Choć nie wiem, może i on wprost to powiedział - wyrobiłam z 5 minut emisji tego jego smęcenia) ma być tylko chwytem i że mam to nawet napisane na szarym okienku w rogu. Tylko czy aby samobójstwo samo w sobie nie było szopką? Albo jeszcze inaczej - czy większość samobójców nie odwala szopek przed aktem właściwym?
Nie jest to gadka jak ze ślepym o kolorach, bo temat jest mi bliski. Kilka osób w moim otoczeniu tkwi w osobistym potrzasku, z którego jedynym wyjściem jest właśnie skończenie z sobą. Jedna była nawet po. Znaczy była bo już nie mam z nią kontaktu a nie, że była bo się udało.
Poza przypadkami na własnym podwórku znane mi są, jak i wszystkim wokół, dramatyczne losy gwiazd, które nie wytrzymały presji i wpakowały - albo się w dragi albo sobie kulkę w łeb albo głowę w pętlę. Powinno mnie to ruszać. Zawsze podchodzę do problemów bardzo serio i identyfikuję się z tymi, którzy problem mają. Empatia w nadmiarze, ciężka sprawa.
Tyle, że w tym pozornie najbardziej ekstremalnym i najodważniejszym wyjściu tkwi też - a raczej zamiast odwagi - największy dowód na słabość osobnika. Nie ma problemu nie do przeskoczenia o czym świadczyć mogą choćby i nieliczne przypadki, które wyszły na prostą. I nawet jest tak, że im trudniejszą masz przed sobą trasę, tym bogatszy z niej schodzisz. Ale tylko pod warunkiem, że zejdziesz na inną a nie zejdziesz tak całkiem z jakiejkolwiek.
Można oczywiście się żałośnie tłumaczyć, że oni byli silniejsi. Nic nie bierze się znikąd, jeśli nawet słabeusz próbuje bronić swego braku postawy genami czy uwarunkowaniami to i tak może, co najwyżej, skłonić do refleksji. Do upewnienia się, że pieprzy bzdury. Nieużywany organ umiera, niewykorzystane szanse giną, niehartowany gen nie dorasta wraz z człowiekiem. Masz 100 cebulek kwiatowych i podlewasz 99 to ta jedna może i jest pod ziemią ale gówno z tego wynika. I oni go podlewali. Wykorzystywali, rozwijali. Coś robili a jak 'coś' nie wystarczyło to awansowali się jeszcze bardziej.
I jak tu szanować przegranego oddającego walkę walkowerem? Może nigdy nie stawiłam czoła poważnemu problemowi i może nic o tym nie wiem, jak to jest. Nie piszę tego kokieteryjnie, doprawdy jestem święcie przekonana o istnieniu utrapień przy których moje bolączki niewiele znaczą. Ba, nawet czasem, gdy słyszę o pewnych dylematach to nie mam pojęcia co bym zrobiła. Ale coś na pewno. I to właśnie przez wzgląd na tych, którzy ruszyli z miejsca.
Z determinacją jest jak z inteligencją. Niby wszyscy pieją, gdy znajdują ją u innych ale i zakładają z góry, że ona jest. Nie ma żadnego punktu zero. Dał radę? Brawo. Poddał się? Rozczarowanie. Jest inteligentny? Wow. Nie jest? Źle. To nie jest godne pogardy. I powinno tak być. Należy napiętnować ludzi słabych by w ten sposób ich pobudzać. Jeśli komuś brakuje... o, odwagi właśnie, by jawnie kopać leżącego, bo się boi że leżący nie wstanie (w 90% wstaje. Nie Dido pierwsza wpadła na 'and if you tell me that I can't I will, I will try all night') to niech chociaż nie nazywa szamba perfumerią i nie zachwyca się samobójcami. Nie podziwia ich bo nie ma za co.
Czym innym jest pomoc. Uważa się, że próby samobójcze, podobnie jak ucieczki młodzieży z domu czy wpadanie w dragi, jest wołaniem o pomoc. I nic w tym zdrożnego nie ma. Wstydliwego - może. Ale wstyd to urojenie. Zajmuje trochę czasu przekonanie się o tym, niekiedy wymaga kogoś z boku (zboku), kto nie pytając pomoże i tym samym ośmieli, do proszenia o nią. Dlatego należy tym ludziom pomagać a w ostateczności, jak mówiłam, nimi wstrząsnąć. Tyle, że hah, nic na siłę. Jeśli delikwent nie chce korzystać to jest głupi. Mamy pochwalać głupotę? Takie są teraz reguły?
Moje stanowisko jest radykalne. Podobnie jak samo samobójstwo. Okazuje się jednak, że to ja lepiej na swoim wychodzę aniżeli oni. Oni wychodzą i nie wracają. Polecam definicję tchórzostwa.
(Ach, Gotowe... są już gotowe.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz