Nie potrzebuję urodzin, by się tu publicznie wyżalać. Tzn. tak piąte przez dziesiąte 'publicznie', bo póki nie zacznę nosić t-shirtów z adresem bloga, to mało kto o nim wie. Jak bardzo mnie to cieszy, wie za to każdy, kto mnie zna.
Dlatego by jednak liznąć specyficzność tej daty, opiszę kilka sytuacji z dotychczasowych urodzin. Wbrew pozorom nie będzie tego za dużo. Nie, nie dlatego że nie pamiętam. Po prostu miałam mało do zapamiętywania (czyt. o moich urodzinach się albo zapomina, albo się ich nie obchodzi, albo jak już się pamiętało i wypadałoby obejść to.. powstają sytuacje takie jak poniżej.).
Pierwszymi, które pamiętam nie tylko dzięki zdjęciom, były te trzecie (ta, cyferkę akurat zerżnęłam z tortu na zdjęciu. To jednak tylko pamięć, nie aparat w głowie.). Rodzice urządzili mi jakiś kinderbal w mieszkaniu. Były moje dwie sonsiatki z parteru (Iwonka, córka ciecia nr 1 i Magda [nie MniśQo, not yet], córka ciecia nr 2, który wyjechał do 'Beeelgyyy' [tak utrzymywała córeczka, mieli Nutellę i inne rarytasy, które mimo wystąpienia Szczepkowskiej, nie zdążyły trafić na wszystkie polskie stoły], więc jego szanowna małżonka pełniła cieciowe obowiązki. Z Iwonką pamiętam jeszcze walkę na korytarzu na druty do dziergania [pseudo-szermierka z pseudo-szablami].), zaprzyjaźniona rodzina z dwójką dzieci z 12. piętra (potem przestali być zaprzyjaźnieni li tylko, ona - matka tej dwójki - została moją matką chrzestną. Z łapanki. Córka mieszka teraz dwa bloki dalej z jakimś fagasem, cierpi na stwardnienie rozsiane. Synalek, młodszy kurna ode mnie, ćpa i jak już się naćpa to lata po korytarzu [o zgrozo, tym na parterze] z siekierą, miotając nią na oślep), ówczesny wspólnik ojca z rodziną, tj. z żoną i synem (wiecie jak to jest, 'bo nasi rodzice razem pracuuują') no i tam brat z (jeszcze wtedy) narzeczoną, siostra (mieszkała z nami, to jak miała nie być?), babcie, dziadkowie. Ja nie wiem naprawdę jak oni się zmieścili do tego pokoju.
Dostałaaam... A, no bo wiecie, ja byłam nietypową dziewczynką - byłam fanką Turtles'ów, klocków Lego i samochodzików. Mimo to, poza samochodami, żółwiami i klockami dostałam dwie Barbie i Sindy. Z tymi Barbie to była afera, bo dostałam dwie takie same - rock'n'rollowe. I trzeba było lecieć do Pewexu i wymieniać jedną. Na księżniczkę. Jakby nie mogli od razu na klocki, jp.
Drugie też w mieszkaniu, choć brak zdjęć nie pozwala na ustalenie, które konkretnie. Ale też jakoś przed siódmymi. Odbyły się tym razem w moim starym pokoju (mam 3 pokoje w mieszkaniu, ten stary obecnie jest niczym konkretnym, przyp. Bee). Przyszły wspomniane wyżej sonsiatki z parteru, przy czym wykazał się brat Magdy. Pobierał u mojego ojca naukę gry na syntezatorze (anegdotka dowodząca o kiepskich metodach nauczania Menszczyzny Mojego Życia: podczas jednej z lekcji Kamil, ten chłopiec, stwierdził, że musi iść do toalety zostawiając mojego ojca - pasjonata sam na sam z syntezatorem. W tym czasie bystry uczeń zwiał do domu, a ojciec po pół godzinie wyrwał się z transu wirtuoza i speszony spytał: A gdzie jest Kamil? Co on tak długo w tej łazience? XD I potem się dziwić, że banalnie łatwo przyszło mi ukrywanie przed nim, że palę.), więc coś tam mi zagrał. Z nowych nabytków pojawiła się ciotka mojej siostry (nie, nie czyni jej to moją ciotką automatycznie) z córką. Dzięki temu, że moja siostra z nami mieszkała to mam z jej rodziną całkiem niezłe relacje. A wtedy były jeszcze lepsze.
Dostałam bukiecik z... lizaków Chupa Chups. Truskawkowych.
Trzecie były jednak najbardziej spektakularne. W drugiej klasie szkoły podstawowej rodzice urządzili mi urodziny w Burger Kingu. W ramach poprawy moich nienajlepszych relacji ze znajomymi z klasy, mamusia wykonała atrakcyjny plakat - zaproszenie na bristolu i... wywiesiła to w gablotce na korytarzu. Pod tytułem, że ja się kurwa nie znam i nie ma mowy, żebym zaprosiła kogo chcę tylko hurtem całą klasę. Efekty były, kiedy patrzę na to z perspektywy, opłakane. Coś jak 'nasza - klasa', słowa z nimi na codzień nie zamieniałam a tu wielki festiwal sympatii dla Karolinki. Oczywiście podsycany przez zapalczywych rodziców.
Był to termin sąsiadujący z koncertem Jacksona w Polsce (o tym za moment), więc pani wodzirejka wymyśliła konkurs - narysować Jacko. Tu wykazał się Bartuś Ż. (tak Dźony, TEN Bartuś Ż.), który po wykonaniu rysunku na którym Król wyglądał jak robot (viva la gry komputerowe)... podźgał go z pasją długopisem. Na wylot ofc. Pani wodzirejka była nieco przestraszona, ja nie. Przez poprzedni rok dostawałam od niego dzień w dzień butelką (pełną) po głowie więc jakby tu powiedzieć... no to było jasne, że coś z nim nie halo. Swoją drogą w istocie było nie halo, podobno od 6. roku życia podejmował próby samobójcze, wciąż gadał o tym, że wszystkich pozabija (ubarwiając opowieści o dokładne opisy kolejnych zbrodni), plotka, nie będąca raczej plotką, głosiła, iż miał zdiagnozowaną schizofrenię. W wieku siedmiu czy ośmiu lat mieć w klasie schizofrenika, to jest hardcore. Był przy tym niezwykle uzdolniony matematycznie. W czwartej klasie brano go na lekcję matmy do ósmej, żeby wykonywał zadania.
Poza incydentem z Bartusiem, mój ojciec - naiwniak poszedł z torbami. ;] Zamiast ustalić z góry, że jeden Happy Meal czy tam odpowiednik tegoż w Burger Kingu na głowę, to dał dzieciom wolną rękę. A spust chłopcy mieli niezły. Pewnie przez tydzień trawili, ale jednak. Spust chłopców był proporcjonalny do spustu w portfelu mojego ojca. Nie byłam ślepa, wiedziałam co powoduje ich entuzjazmem, więc bawiłam się umiarkowanie. Skorzystałam na tym w jeden sposób - szkoła była społeczna, rodzice nadziani więc prezenty dostałam faktycznie, zajebiste. I to od każdego. :P Tort był marcepanowy.
Najlepszy numer zostawiliśmy sobie z rodzicami na koniec. W roli głównej my i Maciek Ś. Odwoziliśmy chłopaczynę do domu po imprezie i ojciec zajechał na jego osiedle od tyłu, tak, że mały niekoniecznie orientował się gdzie jest. Moi, czasem fajni, rodzice podchwycili motyw i zaczęli go wkręcać, że go porwaliśmy. Patrzył na mnie z nadzieją ale, jak stwierdził RafaU, 'jestem wredna' i współpracowałam z rodzicami. W sumie wiecie, znaliśmy się z Maćkiem bardzo, bardzo pobieżnie. :P Zestresował się do tego stopnia, że gdy wyjaśniliśmy mu na czym sprawa polega, że to to samo osiedle tyle, że od innej strony to umiarkowanie wierzył. Nawet jak zobaczył znajome bloki to mu wkręcałam, że są bardzo pospolite i wszędzie takie są. Jak on poleciał do mamusi, która czekała pod drzwiami. :D
Teraz kwestia Majkela Jot. Trzeba Wam wiedzieć, albo i nie trzeba choć na potrzeby opowieści jednak trzeba, że w tym czasie bardzo go lubiłam. Zawsze byłam szalenie emocjonalną dziewczynką, więc ocierało się to lubienie o uwiel-bienie. 20. września 1996 roku odbył się koncert wyżej wspomnianego na lotnisku bemowskim w Warszawie. Lotnisko owo znajduje się jakieś 2 km. od mojego miejsca zamieszkania, co btw. pozwala mi na darmowe uczestnictwo w koncertach. Ostatnio był Lenny Kravitz. Z MniśQowego balkonu widać i słychać idealnie. :) No, tyle że nie znałam MniśQa wtedy (a z tego co wiem, to ona nawet nie mieszkała jeszcze tam gdzie teraz). Przypadek chciał, że 18-ego znajdowałam się z ojcem w okolicach Mariottu, hotelu w którym Michael się zatrzymał. Z głupia franc, na nic tak naprawdę nie licząc, namówiłam ojca na postanie chwilkę pod. I co? I wyszedł. Menszczyzna Mojego Życia wziął mnie na barana i dzięki temu Król mógł mi pomachać. (Czemu nie zdobyłam autografu to już moje szczęście. Nie miałam nic przy sobie, natomiast w oddalonym o kilkadziesiąt kroków samochodzie miałam jakiś czysty... blok. :] ) W dniu koncertu odwiedziła nas moja kuzynka ze swoją dziewczyną (nie przecierać oczu, to MOJA rodzina :P), też pewnie w celach celebracyjnych i zaproponowała podejście pod siatkę okalającą teren lotniska. Na tym się jednak nie skończyło. Wbiliśmy się w tłum nielegalnie przesadzających siatkę. Pamiętam bardzo dokładnie jak ojciec podawał mnie jakiemuś dresowi nad siatką. Po jakichś pięciu numerach zaczęła nas wszystkich ścigać policja drąc się przez megafon. Nie dalim się. :> Usłyszałam kochane 'Heal the World', dane mi było zobaczyć na telebimie jak Jacko odlatuje helikopterem co to wleciał na scenę, zostałam razem z resztą zapewniona o jego dozgonnej miłości ('I love You!... Hey! I love You!') i zaczęliśmy spieprzać. Mówcie se co chcecie, miałam 9 lat i to było WOW.
Okres od 9. roku życia do 18. przebiegł niejako bezurodzinowo. Jakieś życzenia, owszem ale nic godnego mojej pamięci. Dopiero ta 18-stka. Widzicie, moja siostra poszła z nami na swoją do francuskiej restauracji 'Montmartre', gdzie po pierwsze jadłam pierwszy i jedyny raz ślimaki (dobre całkiem), żabie udka (jak lubicie kurczaki... ) oraz 'dorsza w sosie kolorowym'. Smakowało przeohydnie, acz nazwa i wyglądzik apetyczny. Tyle, że jak mi - 11-stoletniemu dziecku - podają surową, ew. lekko sparzoną jedynie, rybę w warzywach z wody, to owo dziecko się nie pozna. Po drugie widziałam wtedy Agatę Passent. Tak po godzinach, nie? ;) No więc jeśli Gosia miała 18-stkę w restauracji to ja też musiałam. We włoskiej, 'Baccio'. Z dań pamiętam tylko szynkę parmeńską i martini z oliwką. Nie lubię martini. Zresztą miałam wtedy romans z kuzynem boskiego byłego i pod stołem odbierałam namiętnie smsy, kto by dbał o to, czym je przyszło mu zagryźć. ;P Pamiętam natomiast bardzo dobrze, że ani moja siostra ani mój brat (który miał do restauracji 10 słownie minut piechotą) się nie pojawili. Miałam dziś mały replay z siostrą w roli głównej. A raczej jej fryzurą. Po co ja im dzieci pilnuję (Gosia) i nauczam (Marcin), do jasnej cholery w takim razie? Stand in front of me and say that I'm revengeful, kurwa.
Z prezentów pamiętam tylko niebieskiego Creative'a MuVo 512 mb. Przy ZENie wydaje się to być śmieszne, ale trzy lata temu to było coś. I chyba jakiś telefon mi się przydarzył nowy wtedy.
Jako prezent z nie-wiem-których-urodzin dopisuję discmana. Takiego srebrnego, ale nie tak kiczowato srebrnego tylko tak gustownie srebrnego. Nie moja wina, że dla ludzi 'srebrny' to od razu musi się świecić. Szarym go jednak nazwać nie można.
I póki co, to wszystko. Jak tak to spisałam to mimo, że nie ma dwudziestujeden opisów, jestem zadowolona. Za dużo ja mam stresów na codzień, żeby tu się czepiać jeszcze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz