12.09.2008

BIG BANG

     Nie wiem jak inni miewają w zwyczaju - ja po oddaniu swoich wnętrzności światu w postaci pawia grzecznie po sobie sprzątam i idę przepłukać usta, a w miarę możliwości, aż umyć zęby. Zdaję sobie sprawę, że to nie zdarza się wszystkim, toż Gośka opowiadała mi o pewnej dziewczynie, która w ramach dodawania otuchy swojemu cierpiącemu nad klopem chłopakowi, całowała się z nim po każdym przypływie. Za duże oddanie jak na moje postrzeganie świata jednak.

     Dlatego też, w przypływie nagłej nadziei, spowodowanej zapewne wypadem z Wio, posprzątam po sobie i tu. Z całym szacunkiem dla Wio, ale mam wrażenie, że po prostu potrzeba mi było wyjścia z domu. Gdziekolwiek. Z kimkolwiek. (No, nie z kimkolwiek - jest jedna osoba, z którą wyjście tylko sprawy by pokomplikowało, dlatego też nie wybieram się z nim nigdzie.) To nie jest tak, że wypieram się swoich niegdysiejszych słów, jak to odpowiada mi samotne siedzenie w domu, bo odpowiada, tyle że wpadłam ostatnio w nastrój, którego poprawie siedzenie w domu nijak nie sprzyja. Nie wiem, czy kłaść to na karb jesieni, czy słynnego zmieniania się człowieka co 7 lat (za tydzień kolejna wielokrotność wybije), czy tak popularnej postawy, że jak sypie się jedno to sumuje się wszystko, co kiedykolwiek się posypało i to dopiero zasypuje w wymiarze hurtowym. 

     W każdym bądź razie - X-owa z kolei (skolei) lektura poprzedniej notki, jak zwykle, zadziałała kopem. Miałam tam śniętą rację, tylko poza wyciągnięciem tych genialnych wniosków należy sobie zbudować na nowo jakiś plan działania. Nie umiem żyć w próżni. We wszystkim potrafię tylko nie w próżni. Plan będzie tymczasowy - wiążę ogromne nadzieje z wyjazdem i dopiero po nim / w jego trakcie przyjrzę się życiu z dystansu. Będzie się wtedy budowało fundamenty. 

     Na razie trzeba wziąć się w garść, przypomnieć sobie, że lubię tę dziewczynę, która siedzi w metrze tak zaczytana, że wysiada dwie stacje za późno. :) Że nie z takich zakrętów wychodziła choćby na moment na prostą i w tych krótkich prostych tkwi jej sukces. Nie można się skupiać na doraźnych niepowodzeniach tylko patrzeć na wymiar ogólny, a ów jest raczej plusowy. Świat przede mną otworem stanie za półtora miesiąca, jestem na tyle ambitna, żeby bez przymusu do matury znów stawać, moi przyjaciele wpisują się w grafik 'spotkań do odbycia przed wyjazdem' i prawie mnie duszą dowiadując się, że spędzę z nimi Sylwestra. Swoją drogą drugi Sylwester z Mareckim, łuhuhuhu... jak będzie taki jak poprzedni to ojp! ;D

     Mimo wszelakich przeciwności dorobiłam się życia, które co jakiś czas potrafi się do mnie uśmiechnąć. I może niech to będzie wnioskiem przewodnim.

     Call me Phoenix, dudes. ;)

Autorka powyższego bierze pod uwagę, iż zmienność jej nastrojów jest objawem niezdiagnozowanej schizofrenii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz