13.07.2008

WONDER BOYS.

     Takk, to chyba warto dzisiejsze wrażenia wykorzystać do napisania tej zapowiadanej notki o mężczyznach. Mężczyznach nie tylko występujących w roli facetów czyichś, także braci, przyjaciół, kumpli czy wrogów. Jako dopełnienie mojej niedawnej napaści na kobiety.

     Po sprawdzeniu obu wersji, stwierdzam ostatecznie, że jestem heteroseksualna. Mimo przyznawania wszem i wobec, że kobiece ciało jest atrakcyjniejsze wizualnie to jak przychodzi co do czego, to… No, słowem – hetero jak cholera. Co umiarkowanie ułatwia mi wyznawanie poglądów, które znajdą się niżej.

     Jako, że nigdy (do tej pory) nie odnajdywałam w sobie jakichś znaczących ilości estrogenu – prościej? Dość ciężko przychodziło mi traktowanie siebie, jako kobietę. Nie, żebym była trans (choć w układzie: MniśQ – ja to ja jestem trans a ona homofob, kiedy indziej to wyjaśnię. Albo nie.), po prostu nie zwracałam uwagi na to, co wg społeczeństwa i biologii powinnam sobą reprezentować z racji płci – to też wiele musiało się wydarzyć, bym pomyślała o znajomym mi chłopaku jako o potencjalnym Kimś.

     Raczej z radością odnajdywałam w nim podobny sposób myślenia (nie, to nie to samo co 'te same poglądy' ;] podobny sposób wyrażania poglądów indywidualnych, o) do mojego, oczekiwany u drugiego człowieka spokój, rozsądek czy nawet poczucie humoru. Łatwiej, o wiele łatwiej potrafiłam odnaleźć w nim przyjaciela. A tych nigdy dość. Prawdziwych przyjaciół nigdy dość. Tak, to brzmi lepiej.

     Nie żebym była leniwa i szła zawsze na łatwiznę, no ale naprawdę bardzo sobie cenię konkretność. Jak wspominałam, brzydzę się kokieterią a o nią trudniej u mężczyzn. (Cóż za feministyczny Word, doradza mi '?' po 'mężczyzn') Odrzucają mnie intryżki, podchodziki, jakieś ploteczki (no dobra, ploteczki z Wio przy kawie w Złotych to inna kategoria… a może sentyment? Coś mnie w niej urzeka, a że ma taki styl bycia… I tak jest jedną z najmniej dotkniętych tą zarazą dziewcząt, z jakimi dane [przyszło:P] mi przebywać) – i ucieczką od tego jest dla mnie właśnie kontakt z mężczyzną. Podobnie rzecz ma się z zakupami – pewnie idąc z MniśQiem po okulary przeciwsłoneczne przymierzyć musiałabym cały stojak, a z Rafałem to myk i po trzech parach już wszystko było jasne. Znaczy ciemne, ale tylko dlatego, że to przeciwsłoneczne ;) (W ogóle to podskoczę jeszcze pod Rotundę w celu dokupienia jakichś brązowych, bo teraz z kolei estrogen buchnął i zaczęło mi zależeć, żeby dodatki pasowały do reszty… no a jak się ubiorę do brązowych to tak niekoniecznie by wyszło w czarnych.) Do czego piję? Do mojej chronicznej alergii na zakupy niespożywcze, tj. najczęściej odzieżowe. Nie dla mnie 'buszowanie po sklepach', teraz pochodzę bo w wyniku anomalii żywieniowych trzeba zresetować garderobę, a teraz te wszystkie przeceny (takie na przykład spodnie, które mam na sobie. Kosztowały pierwotnie 120,- , potem 90. bym w końcu kupiła je za… 30 ;D Leżą idealnie, poza tym że są za długie ale po pierwsze mam ostatnio fazę na podwinięte nogawki, a po drugie jak faza minie to mam koło siebie punkt krawiecki, gdzie skrócą mi to w sekundę), więc żal nie skorzystać ale w ciągu roku? Mowy nie ma. Z koleżankami będąc skrywam boleściwą minę i czekam grzecznie gdzieś z boku (zboku), aż popieją sama nie patrząc niemalże na nic. Tak to ze mną jest – na zakup (jeden, z góry określony, idę z postanowieniem 'idę po… ') decyduję się dopiero wtedy, gdy w poprzednikach nie da się już chodzić. To nie skąpstwo, to brak zainteresowania. Tak, tak, wiem, to się nazywa abnegacja ;D

     Ale cholera, społeczeństwo się mnie domaga, biologia też i nagle tym kumplom, przyjaciołom coś odwala i się pakują do łóżka i życia, oczekując przemianowania ichniej roli w moim życiu. I to akurat mi średnio w nich pasuje, bo… Zawsze głosiłam, że dlatego, iż po zakończeniu takiego związku nie można wrócić do stanu pierwotnego. Prawda to, tylko chyba trzeba problemu doszukiwać się we mnie – dlaczego z góry zakładam, że by nam nie wyszło.

     Najrozsądniejszym wytłumaczeniem jest 'bo jedyny poważny związek mający miejsce w moim życiu, zbudowany był z nieodpowiednią osobą, której miewałam często niebywale dość i, z uwagi że więcej nie było (możemy o seksie sylwestrowym kurwa, już zapomnieć? Ja zapomniałam i tylko trafiają się niedobitki, które nietaktownie mi to wypominają), stanowi to dla mnie wzór i dlatego wychodzę z założenia, że każdy kolejny byłby taki sam', o. Zresztą większość mężczyzn ma wkodowane, że jeśli nie chcesz się z nim widzieć ani z nim rozmawiać któregośtam dnia, to coś niehalo na stopie ogólnej. A ja, jak wiecie, mam dni, wieczory, godziny kiedy nikogo przy sobie nie chcę widzieć, słyszeć czy czytać. Nie, to nie jest kokieteryjne 'nikogo poza X', to jest 'nikogo'. Więc póki mi te socjopatyczne jazdy nie miną (a to potrwa, bo je lubię – siedzę sobie wtedy spokojniutko, muzyka wyrzuca ze mnie to, co powinno być wyrzucone i następnego dnia jestem przekatharsisowana), to nie widzę jakoś szans na związek ze mną jako którąkolwiek ze stron.

     Dobra, czytam ostatnio bloga, w którym ktoś umieszczał notki na stron kilka, więc ośmielona, żem nie pierwsza, nie będę się rozdrabniać na kilka kolejnych i skoro notka o IAMX-owych klimatach może zostać wbita w tę, to ja taki zabieg popełnię. Wspólnym mianownikiem uczynimy mnie a związki. Bo ostatnio jakoś zmiękłam chyba na tę okoliczność. Zwłaszcza po notce SweetSatan, kiedy to stanęłam w obronie peniso – posiadaczy. Jakoś tak przypomniały mi się niekoniecznie chwile, a uczucia z nimi związane i powiem szczerze, że troszkę mi tego zabrakło przez moment. Może nawet brakuje w chwili pisania tych słów – what will make me love again? No i cały tekst 'Spit it Out', prawda… No jak ulał. Jedyne co jest pozytywne, to to że nie mam upatrzonego nikogo do wzdychania, więc lepiej czekać niż wiedzieć, że dupa.

     Bo że jest jeden co do mnie ma jakieś niewłaściwe, jak na rolę pełnioną w moim życiu, zapędy to przyznaję. Ale nie jestem na tyle zdesperowana, by uwodzić przyjaciela, zwodzić na manowce a potem wyrzucić. Właściwie to nie mój styl nawet. Szkoda by mi go było empatycznie jako człowieka i egoistycznie jako przyjaciela – nie chcę go tracić, a już na pewno nie w taki sposób. Choć wydaje mi się, że dziś za ostro pograłam – chciałam mu coś udowodnić i mi się udało. Dałam mu nauczkę za startowanie do mnie i teraz jakoś mi tak dziwnie. Nie byłoby dziwnie oczywiście, gdyby nie był facetem takim typowym, opisanym u góry, który spoko nie przejdzie do etapu poprzedniego. A może przejdzie tylko trzeba mu czasu? Oby, oby.
     Dziwna jest między nami relacja, z boku (zboku) wydawałoby się nawet, że za sobą nie przepadamy, przerzucamy się docinkami i ogólnie z siebie gnijemy. Ale poza tymi codziennymi przepychankami wiemy o sobie sporo, na tyle sporo by móc przyjść do siebie nie cofając się przed taką wizytą, z obawy o potrzebę tłumaczenia czegoś, do czego nie chce się wracać.
     Układ całkiem niezły, więc o ile damy radę po dzisiejszym to będzie nadal całkiem niezły.

     A co do aspektu IAMX-owego, to myślę, że minęło za mało czasu. Że mam za sobą etap rozstania się z osobą, ale nie z tym co się z nią wiązało, przez no cholera, jednak, 3 lata. Rozstałam się nie myśląc, więc i te pozostałości muszą sobie mimochodem wyjść. Prawda?

     O czym to ja..? A, Wonder Boys. Swoją drogą nie widziałam tego filmu, a słyszałam o nim jeszcze za czasów, kiedy interesowała… coś znaczyła dla mnie osoba Katie Holmes. Ble, nie. Beznadziejnie to ujęłam.
     Ot, kiedy byłam jeszcze dzierlatką oglądałam 'Jezioro Marzeń'. Jest to cokolwiek bardzo by the way, bo właśnie relacja Joey (się znaczy właśnie Holmesówny) z Dawsonem bardzo mi odpowiadała i starałam się potem wcielić ją u siebie w życie. No, do czasu kiedy się ze sobą nie przespali. (I co, i co? I się wtedy kłopoty zaczęły, ha :>) Żyli jak brat z siostrą, włazili do się przez okna, urządzali wieczorki filmowe i mowy nie było (do czasu, ale ja to uznawałam za serialowy kit, coby dramatyzmu dodać i wierzyłam, że da się mieć przyjaciela i się z nim nie przespać. Tzn. nie no, spoko, mam jeszcze ze trzech, z którymi nie miałam okazji… I wolałabym raczej jej nie mieć. Nothin’ personal, guys) o jakichś aspektach damsko – męskich.

     No ale znowu musiałabym tu się odwołać to ograniczonej bystrości moich współ-płciowiczek, które myślą, że tylko facet potrafi krzywdzić. Tak się po prostu złożyło, moje drogie heteroseksualne, że to mężczyznom przyszło nas ranić jeśli już, ale my – jako kobiety, wcale nie jesteśmy lepsze. Ba! Z tego co słyszałam, to większa perfidia właśnie u kobiet występuje – jak pisałam u Sweetie w komentarzu, nie patrzę na ród męski przez pryzmat jednego niewypału i to, że mi się trafił jakiś sadystyczno – egoistyczny okaz, to wcale nie musi oznaczać (i nie oznacza, znam kilku już obalających tryb przypuszczający), że każdy czerpie profity z dręczenia nas w przypadku no… niezgodności charakterów (prowadzących, a raczej nieprowadzących do radosnych związków). Mężczyzna szczerze mówi, że nic z tego nie będzie, albo że odchodzi. To kobiety zwykły się cykać. Więc mi proszę nie narzekać hurtem na faceta, bo facet sam w sobie to bardzo interesująca forma człowieka.

     Obyło się bez braci, wybaczcie. Bez ojców, synów, dziadków. Ale główna myśl przekazana, więc lekcje odrobione.

     Trzy uwagi na dobranoc:

 

  •      przy okazji powrotu do kochanej Björk na uwagę załapał się Portishead. Bee jedna wie, jak nie mogła znieść wokalu tej Beth Gibbons, co rzutowało na negatywny odbiór zespołu ogółem. No ale powiedzmy, że naszło. Zobaczymy, czy – jakby to stwierdził mój, przekonany o trafności własnego gustu absolutnego, tatuś – dojrzałam do Portishead.

  •      na dniach powstanie Coś na bloga. Nie 'coś' w postaci tła czy czegoś, po prostu pomysł na dział się zrodził, ale mnie życie ostatnio zalatało i nie wyszło póki co. Dajcie mi kilka dni, muszę jakoś to przypudrować, żeby mogło do ludzi wyjść ;)
  •      jeszcze jako bajdełej notki, to celowo używałam prawie zawsze określenia 'mężczyzna', a 'facet' w określonym kontekście. Tak, 'facet' ma dla mnie wydźwięk pejoratywny. Albo inaczej, bycie nazwanym 'facetem' nie jest u mnie komplementem. Jakoś się trzeba komunikować, więc niby czemu nie porozdzielać między synonimy różnych wydźwięków? Przejrzyściej się żyje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz