9.07.2008

I WISH I WAS... (the radio song, the one that you turned up)

    Urokliwe to moje nowe poletko, nie powiem. Tak aż chce się pisać ;)

     Obiecałam wishlist, będzie więc wishlist.

         I wish I was a neutron bomb, for once I could go off

     Wywód o facetach zostawię sobie na rychłe potem - wokół mnie bowiem (jupijajej, że nie u mnie czy na wprost mnie) wydarzają się takie manewry, że nie da się nie napomknąć. Ale temat dotyczący płci jako takiej jest jednak na tyle ważki, iż nie można go podnieść bez uprzedniego wyklarowania wniosku. Wiążącego jakiegoś, bo wniosek to se można wysnuć ot tak, na poczekaniu. I czekać na hordy awantur... aaaa, nie dokończę czy -ników czy -niczek :>


(Łaa, nie udało się - przejęłam to po mamie, te niekończące się dygresje)

     Tak więc od dziecka rzadko kiedy marzyło mi się to, co innym. Nie, nie - to tym razem nie jest wpływ dzieciństwa czy potrzeby oryginalności. Mi takie rzeczy wychodzą mimochodem.
     Na przykład kwestia przedszkola. Nie chodziłam doń, słyszałam zawsze masę narzekań i zapewne większość młodych ludzi dałoby się pokroić za możliwość, którą mi dano - ominięcia etapu leżakowania. A mi w to graj, do tej pory żałuję, że nie chodziłam do przedszkola. Mówcie co chcecie, ja naprawdę mam poczucie straty - kiedy słyszę anegdotki 'jak to było, kiedy pani Wiesia, wychowawczyni starszaków...' to wcale mi nie do śmiechu. Głupie, wiem.
     Albo taka mirror ball. Za mała byłam by skojarzyć, że to światła nie daje - chciałam ją mieć od kiedy pamięcią sięgam. Nadal chcę, tylko teraz nieco mniej - odarto mnie ze złudzeń, wiem, że byłaby to tylko ozdoba.
     Kiedy wszystkie inne dziewczynki marzyły o karierze modelki, piosenkarki, względnie aktorki (ale tylko tej z czerwonego dywanu, nikt z nas nie wiedział o tzw. cieniach sławy) - ja stawiałam przyszłość na posadzie... kasjerki. Była w Społemie obok taka jedna, blondyna - dziś nazwałabym ją co najmniej dresiarą - z wieczną, zmiędloną do granic gumą w ustach i była tym samym moją idolką. Przaśna uroda, znudzone palce wstukujące ceny i to ciamkanie. Byłam święcie przekonana, że to ideał lekkości i nie rutyny, a profesjonalizmu. No i te zarobki! (Oczywista, że ta kasa co przyjmuje od ludzi jest dla niej, inna opcja nie znajdowała się w zasięgu mojej małej, pełnej loczków ala Curly Sue główki.)
     Coby jednak rozwiać wizję nienaturalnej mnie, którą skwapliwie tu zarysowałam - przyznam się bez bicia, chciałam mieć samochód dla Barbie. Kij, że nie miałam Barbie (potem miałam, ale nigdy nie od ojca. Swoją drogą, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że on nigdy nie pogodził się ze stratą mojego o dwa lata starszego brata - zawsze wychowywał, ubierał i zabawiał mnie nieco po chłopięcemu). Chodziło o to, że on się dał przemontować na jakąś willę czy co. Pamiętam moje rozgoryczenie, gdy okazało się, że ta wielka paczka pod choinką z moim imieniem to... wielkie pudło klocków Lego ;] Pasował do zestawu samochodzików i żółwi Ninja (takk, nabytych w dniach gdy to ojciec szedł do pobliskiego Pewexu. Raany, ja pamiętam Pewex :D).

     W późniejszym czasie przedmioty przeistoczyły się we wrażenia.

     Przez dobre 6 czy 8 lat marzyłam dosłownie o złamaniu sobie czegoś, żeby wzięli mnie w gips. Nigdy nie byłam osóbką imającą się banalnych rozwiązań - nie złamałam sobie czegoś celowo. Ot, przypadkiem podczas robót drogowych na osiedlu niefortunnie skręciłam kostkę o jakiś dołek. Nikt mi nie uwierzył, że boli i tak z nią chodziłam jeszcze przez dwa tygodnie. Kiedy zadzwoniłam z niedalekiego przystanku do matki, że nie dam rady sama dojść, wściekła się, że nie chcę iść do szkoły i że w takim razie pójdę następnego dnia z ojcem do szpitala na prześwietlenie.

     Lekarka stwierdziła, że powinnam była przyjść z rodzicami wcześniej to obyłoby się bez gipsu, a tak - na 2 tygodnie mi założyli. Och, cóż to był za błogi okres! Kwestię kul rozwiązałam już na drugi dzień - kuśtykałam bez nich, aż podłamałam gips na tyle by móc kuśtykać bez nich. Dobrze pamiętam, to było w grudniu bo z uwagi na urlop świąteczny lekarki musiałam paradować z tym gipsem jeszcze przez kolejne 2 tygodnie. Oczywiście pospraszałam koleżanki z gimnazjum (kryje się tu pewna nieścisłość - wszak zawsze zapewniałam, że nikt tu z 'moich' nie bywa. Bywały, policzyłabym wszystkie z okresu 20-stu lat na palcach półtorej ręki i wierzcie - bywały albo na najkrócej albo, jeśli na dłużej, to dlatego, że u mnie nie trza dbać o porządek i, jak to się wdzięcznie mówi dzisiaj, 'spinać dupy' o popiół na podłodze czy papierek na tejże), dorobiłam się gipsowych zapewnień dozgonnej przyjaźni i... omal nie padłam ze strachu, jak mi mieli ten gips piłą elektryczną zdejmować. Mmm, adrenalinka.

     Apetyt rośnie w miarę jedzenia - zdjęli gips więc zamarzyłam sobie pobyt w szpitalu, ale tak na dłużej. Los mi sprzyja, jak wiadomo, trafiłam ze dwa razy na co najmniej 10 dni. Bywało fajnie, bywało mniej. Ziszczone, odhaczyć.

         I wish I was the verb to trust, and never let you down  

      Jesteśmy w teraźniejszości, o tym nadal rozmyślam. Cokolwiek niepokojące jest to, że gotowa byłabym naprawdę zrealizować marzenie o zabójstwie. Kogoś rzecz jasna, nie siebie. Myślałam o tym już tyle razy, że dopracowanych mam kilka wersji całkiem szczegółowo.

     Pisałam już o utożsamianiu się z tekstem Tool'a, Sober. O ile morderstwo byłoby na dobrą sprawę nazbyt jednak ryzykowne, o tyle zniszczenie kogoś psychicznie jest przesądzone. Będę patrzeć spokojnie jak powoli, pod moim pilnym baczeniem, człowiek się zapada. Traci kawalątek po kawalątku oznaki człowieczeństwa. I nie będzie mi szkoda. Wdzięczna jestem kilku ludziom, za to, że pokazali mi, iż da się zniszczyć kogoś z premedytacją. Ja się w porę wywinęłam - ktoś nie będzie miał tego szczęścia.
     Pod mapą fizyczną Polski w moim pokoju znajduje się napis sporządzony przez mą siostrę lata temu ('pod' oznacza, że mapa go przykrywa - ale ja o nim pamiętam) - 'Zemszczę się. Rozwalę wszystko w drobny mak. Po co? Dla zabawy'. I wiecie co? Nie przypadkiem jesteśmy siostrami.

      Albo taka pozytywka z 'Rosemary Baby' Komedy. Zawsze takiej szukam i kiedyś jeszcze pokuszę się o ponowne przewertowanie sieci w poszukiwaniu firmy, robiącej pozytywki na zamówienie. Choć nie jestem pewna, czy bez Mii Farrow to będzie to samo. Cóż, taki urok marzeń - najlepiej się dąży do ich spełnienia, a później rzadko potrafią sprostać pokładanym w nich nadziejom. 

     I na zakończenie taki sofcik - nieodparta chęć przeżycia własnego rozwodu. Nie 'przeżycia' na zasadzie, że gdyby się trafił to miło by było wyjść z niego bez szwanku. Ja po prostu chciałabym się rozwieść. Te wszystkie rozprawy, próby ugody, pranie brudów i na koniec papierek niezbicie świadczący o mojej wolności. Fassscynująąące.


     Udupiłam maturę a mimo to porejestrowałam się. Bo ja zawsze dążę do obranego celu.

         I wish, I wish, I wish, I wish, I guess it never stops.*
 

*wersy pochodzą z utworu Wishlist, Pearl Jam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz