10.07.2008

Circles of Mania

     Dzień dobry, psze państwa, nazywam się Bee i życie właśnie mi się zawala. Do dzisiejszego poranka zdawałam sobie z tego sprawę, od dwóch przeszło miesięcy obserwuję ten postępujący proces, ale jakieś choćby sekundy czy godziny potrafiły oddalić tę świadomość, nieco zagłuszyć spowalniający rytm mechanizmu, który podobno w tym wieku winien być perfekcyjnie naoliwiony. I wiedzą państwo co? Byłby. Sama Bee usilnie starała się go naoliwiać na poczet kolejnych lat, w czasie których wydarzać się miały przełomy. Albo choćby tylko jeden. A przełomów ni chuja.

     Załamania nerwowe nie zawsze przychodzą, mendy, w stylu hollywoodzkim – po TYM telefonie, po TYM widoku, po uzyskaniu TEJ wiadomości. Czasem jest tak jak w Miłoszowskiej 'Piosence o końcu świata' – 'Nikt nie wierzy, że dzieje się już'.

     Po czym je poznać w takim razie? Już donoszę, już śpieszę z relacją.

      Fear is how I fall confusing what is real     

     Gdy wstajesz przed 12 i wpadasz, jak co dzień, w tryby Koła Szaleństwa [Circle of Mania]. Właściwie można by podchwycić to, jako pomysł na teleturniej. Zawodnik wybiera kopertę z czteroma, no, góra pięcioma pytaniami i prowadzący [jakiś psychodeliczny prowadzący] zadaje je mu przez 9 godzin w dowolnej kolejności. Kiedy uda mu się – zawodnikowi znaczy się – wygrać, czyli nie zwariować w pierwszym dniu trwania konkursu, wygrywa nagrodę – kolejny dzień gry.

     Żeby zawodnik nie czuł się całkowicie samotny, dostaje pomocnika. Tylko rzecz w tym, że pomocnika nie ma przez 9 godzin, a po nich przychodzi, siada z boku i i tak ten zawodnik musi odpowiadać, ale przynajmniej ma komfort, że nie jest sam. Kiedy zawodnikowi potrzeba chwili oddechu, szklanki wody na przykład – informuje o tym pomocnika ale nie po to, by ten go zastąpił tylko by dowiedzieć się, że ów pomocnik postanowił wrócić do programu za parę dni, więc niech zawodnik lepiej szybko pije, bo pomocnik musi zdążyć. Toż prowadzący nie może sam zostać.

     Skomplikowane te reguły, nie? Nikt by się nie zgłosił. No, też tak myślę. W sumie też, gdyby ktoś dał mi WYBÓR – nie skorzystałabym raczej. Ale wyboru niet, wszystko ustalone, każdy kryty poza mną. Wyjechać nie mogę, bo nie mam dokąd. Plany dopiero na sierpień, a rzecz w każdym kolejnym dniu.

     This lack of self-control I fear is never ending

     Ostatnie dziesięć lat spędziłam na przybliżaniu się do tej chwili. Byłam pewna, że wszystko się odmieni, że wyjadę, że będzie spokój, że da się jeszcze cokolwiek uratować.

     Zresztą, w tym momencie nie martwię się o to, co za kilka miesięcy, dam radę, się to jakoś ułoży. Chodzi o teraz i tu. O to, jak jechałam dziś nie mogąc powstrzymać się od płaczu – kiedy kończyłam, zdawałam sobie sprawę jak żałosny widok stanowię i znowu. Ludzie pytali co mi jest – przecież im nie powiem. Nie zrozumieliby. Powiedzieli coś bezsensownego, co kompletnie nie ma zastosowania w tej sytuacji, a ja musiałabym się ugryźć w język bo przecież nic innego nie mogą. They do their best. Jak zresztą wszyscy ci nieliczni, którzy starają się ze mną być i mnie wspierać. Żeby ich nie stracić, bo kiedyś mogą się przydać, zresztą nie są warci straty – muszę pamiętać, że nic innego zrobić nie mogą również. Że to nie do nich należy krok, tylko do kogoś zupełnie innego. Do kogoś, kto spytał kiedy planuję wyjazd do Danii, bo on sam wyjeżdża na tydzień, 'no i trzeba to jakoś zgrać, żeby z mamą ktoś został'.

     Mówiłam. Oczywiście, że mówiłam mu, że nie daję rady. Usłyszałam, że pewnie po 22 – gim lipca wezmą ją do szpitala. Hah, wiecie co? Ja do tej Danii to w sierpniu się wybieram. Czyli co? Jakoś Ci się tatuś plączą te zamysły. Albo nie, masz to już perfekcyjnie wykalkulowane – dopóki jestem ja, dopóty masz wszystko w normie. I wiesz, że będę bo nie mam dokąd iść. Kurwa, to jakiś potrzask jest.

        Without a sense of confidence I'm convinced that there's just too much pressure to take

        Piszę to sama nie wiem po co. Przecież jutro będzie to samo.

        A tak, trzeba coś zaznaczyć. Ja się nie wyżalam, ja piszę to żeby mi się w głowie więcej nie kołatało choćby to. Nie potrzebuję pocieszeń bo żadne, powtarzam, żadne z Was nie wie jak mnie faktycznie pocieszyć. Co najwyżej pozbawicie złudzenia, że są jeszcze tacy, którzy potrafią ale jeszcze się nie doczekałam. I przestanę nawet czekać. Nie odbierajcie mi tego, bo stracę wszystko. Ostatkiem sił przyznam, że wolałabym nie tracić. Mieć znowu nadzieję, na moment, na chwilę, która utrzyma mnie na powierzchni.

         Bo tonę przyjaciele moi, o czym niechybnie świadczy fakt słuchania 'Hybrid Theory'. 'Crawling' tak dokładnie. Lubię tę płytę, później się LP zeszmacił. Jak SOAD. A ‘Crawling’ słuchałam w okresie, kiedy poznałam boskiego byłego – wniosek? Byłam wtedy tak słaba, że udało mi się w nim zakochać. To tłumaczy wszystko.

         I've felt this way before, so insecure*

         Obiecałam sobie, że już nigdy to nie powróci. A jednak. Tylko teraz jestem mądrzejsza o tyle, żeby nie znajdywać nadziei w uczuciu. Hah, czyli nawet takie wybawienie mnie nie czeka. Pozorne, ale skuteczne. Odzyskałam wtedy formę.

         I lojalnie uprzedzam, bo MniśQowi właśnie się oberwało przed chwilą, trzymaj się ode mnie z dala. Ty, Ty, Ty i Ty. Tak, Ty też.

 

*tym razem wersy zaczerpnięte z utworu Crawling, Linkin Park

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz