29.06.2008

"looking-for-hers-stupidy.com" - POST IMPRESSIONS

     No, nadszedł ten czas, kiedy mam pretekst do podjęcia dwóch kwestii – mojego stosunku do kobiet i do Internetu.

     A wszystko dzięki Oku, która podsunęła mi link do ‘Projektu Kasandry’ [link po lewej, niech zostanie dla potomnych ku… sami ocenicie, ku czemu] – akcji zorganizowanej przez jakiegoś bystrego typka, który wywiódł w pole dziesiątki nie[?]winnych owieczek. Uzyskane przezeń efekty są kolejnym już argumentem, że zarówno moja mizoginia jak i ogólne zniesmaczenie siecią nie są li tylko wymysłem zblazowanej zazdrośnicy.

     Arkadiusz połączył, ja podzielę – zacznijmy od moich uroczych koleżaneczek, tj. przedstawicielek – coraz częściej mi wstyd – tej samej płci. Większość z nich jest po prostu głupia. I nie tylko za sprawą poruszanych przez nie, szalenie istotnych kwestii doboru szminki pod kolor bluzki, złamanego paznokcia, niewiernego faceta [staż tygodniowy, a coraz częściej po prostu jednonocny, jednoimprezowy…] czy jak najszybszego opustoszenia półek z trendy, jazzy, fashion czy jak to się tam teraz określa, balerinek. Pominę fakt, że mi się nie podobają bo to nie daje innym prawa do noszenia – aż za taką się nie mam. Raczej poraża mnie inna sprawa, od kiedy żyję i zdaję sobie sprawę z istnienia czegoś takiego jak balet, widuję balerinki [tiptoes - lubię to słowo :)], więc nietrudno zgadnąć, że i inne kobiety je kiedyś widziały. Miały co najmniej 20 lat na noszenie ich ale nie… wtedy słyszałam, że ‘w życiuuuuu, takie płaskie? Jak żaba bym wyglądała’ – a teraz co? To rozumiem hitem wiosny ’09 będą płetwy? Buty ortopedyczne ze śrubami na wierzchu? Ochraniacze szpitalne? [toż chodaki już były, też takie lekarskie skojarzenie].

     Tym, co irytuje mnie najbardziej jest zawiłość ich sposobu myślenia. Zabawne cokolwiek – myślą o idiotyzmach, ale w taki sposób, że po kwadransie Człowiek się gubi. Jest takie miejsce, gdzie średnio raz dziennie mam okazję do natychmiastowego ześwirowania – damska toaleta, moje drogie. Wystarczy jedno siku, a już znam wszystkie nowinki, ploteczki, szczegóły z życia towarzyskiego, intymnego [ooo, tego głównie] moich współtowarzyszek czynności, jakby nie było, zawsze uważanej za uspokajającą w pewnym sensie.

     Co dalej? Dalej wracam do domu i padam ofiarą gadu-napaści ze strony pseudokoleżaneczek. Nie mam obsesji prywatności, więc kiedyś jakoś, pod pretekstem wspólnej klasy czy innych skupisk ze mną dzielonych, ów numer gadu uzyskały. Gdybym traktowała głupotę, jako wadę a nie efekt przymknięcia boskiego oka w trakcie prokreacji, zablokowałabym 90%. A tak, nie mogę karać za brak ichniej winy i czytam niekończące się wywody. Nieraz wcale nie są to chwile odpoczynku – trzeba mieć umysł na baczności by pod koniec słowotoku pamiętać, o czym on traktuje i móc jakoś się odnieść. Bo co ja się mam nie odnosić ;) Układ niestety jest taki, że jestem przyjaciółką o wiele liczniejszej grupy osób, aniżeli grupa MOICH przyjaciół. Taka sobie zaskakująca właściwość.

     Pozostałe 10% stanowią dziewczyny, nomen – omen, albo singielki albo mające w sobie nieco więcej testosteronu. Absolutnie nie ma to ich obrazić, raczej nasunąć wniosek, że warte mej uwagi są tylko te niezależne, potrafiące z klasą uporać się z życiem w pojedynkę. To dotyczy akurat wszystkich ludzi.

     Z facetami jest bowiem o wiele łatwiej, żadnych intryg, plotek [a jak plotkuje za bardzo, to do widzenia], kłótni z byle powodu… Ja wiem co mówię, przez 2 radosne lata chodziłam do żeńskiej klasy. To było coś obrzydliwego, uchodziłyśmy za najbardziej zgraną klasę w szkole, a tak naprawdę albo się wzajemnie nie znosiłyśmy, albo znałyśmy bardzo pobieżnie. O każdej wiedziałam najstraszniejsze rzeczy, najintymniejsze sekrety… Skąd? Od jej ‘najlepszej’ przyjaciółki. Żeby nie było, nie ja wyciągałam na te rozmówki. To one korzystały z nieobecności tej drugiej, ew. załatwiały sprawę cichaczem podesłaną karteczką. Dobra, okej, nie jestem wielka i prawa, ale jak komuś obrabiam dupę to biorę na klatę, jestem świadoma, że to może wyjść i później jestem w stanie stawić czoła. Uwaga, to nie to samo, co zwierzanie się komuś. Absolutnie nie daję tym samym przyzwolenia na zdradzanie czegokolwiek, co wypłynęło z mojej chwili słabości :>

     I z powyższego wynika moje, przyznaję, uprzedzenie do nowopoznanych dziewcząt czy kobiet. Przepraszaaaam, już tak mam i za mało jest powodów bym to w sobie miała zmieniać. Oczywiście, daję szanse, mogą ten z góry nadany minus na plus, a nawet kilka plusów przerobić. Cienki lód zaczyna się w przypadku partnerek [dziewczyn, narzeczonych, żon nawet… słowem, partnerek] moich kumpli – ich lubię, więc powinnam postarać się polubić ich panny. Choćby po to, by nie było jakichś dziwnych podejrzeń o zazdrość. Dlatego faktycznie, one mają ze mną łatwiej – zakładam, że tak lubiany przeze mnie gość wie, co robi i tylko patrzę na ręce, czy przypadkiem mi go nie krzywdzi. Tak, zawsze mam ogromny żal do ex moich kumpli, których zachowanie spowodowało, że twardy, rozsądny człowiek siada przede mną bezradnie i, nie bójmy się tego słowa Panowie, cierpi.

     Teraz drogie dzieci, przejdźmy do kwestii sieci [rym celowy, rym celowy]. Siedzę w tym od… 4 przeto lat, więc znam zarówno plusy jak i minusy, Maleńcy. Huh.

     Zaczynałam jak każdy, od czatów onetowych, od Kazy, od łącza z tepsy, od… Później nadszedł czas na podbijanie portali takich jak Epuls czy nieco potem - Grona. Jak Epuls przyniósł spore zawirowania towarzysko – uczuciowe [boski były, Sweet Satan, Oko, Rymb, Sympli, Shamh, RafaU, Kochanei, … tak, to ta ep-ekipa], tak Grono służy.. ło do kontaktów z klasą przede wszystkim. Oba zeszły na psy. Wskaźnik rozwoju Internetu jest nad wyraz wprost proporcjonalny do rozwoju użytkowników. No dobra, sorry, do WIĘKSZOŚCI użytkowników. Dlatego przy najbliższej sposobności pousuwam się z obu portali. Czemu nie zrobię tego teraz? A, widzicie – bo do pojutrza mam jeszcze parę interesów z klasą związanych, a na Epie posadę, której nie zwolnię z przyczyny prostej – honoru.

     Ejże, widzę te spojrzenia :> Że niby co ma honor do rzeczy? No tu sprawa nieco się rozwija, bo wkraczamy w temat zaangażowania emocjonalnego w życie via kable. Coś nie coś wspomniałam w notce o siostrze, teraz powtórzę – o ile jesteś odpowiednio dojrzałym internautą – tak, tak, jak JA – to nie dasz się zwieść sieciowym zagrywkom, nie wciągniesz się w krąg pseudo-osobowości.pl przy jednoczesnej umiejętności dostrzeżenia kogoś wartego uwagi. Bo na czym polega [uogólniając, sorry MniśQ, nie odczytaj tego niewłaściwie ;)] różnica między taką Sweet Satan a właśnie MniśQiem? Na odległości nas dzielącej. Oczywiście, net bardzo ułatwił tę całą fazę poznawczą, ale myślę, że relacje ja – Sweetie byłyby takie same, gdyby mieszkała na tym samym osiedlu, co ja. W skrajnych przypadkach można się zakochać w kimś przez net poznanym, ale w moim przypadku przyszło to dopiero po spotkaniu. Tak jak zakochujesz się w kimś, z kim byłeś w kinie i nagle wyjechał. Rzekłabym nawet, że net to swoiste przekleństwo dla przyjaciół i zakochanych – toż ta osoba żyje całkiem normalnie, z dala od ciebie. To wcale nie jest tymczasowa nieobecność, tam ma wszystko poukładane i jeśli akurat nie składa się tak, że masz w planie wypad do tego miasta gdzie przebywa, czy w moim przypadku – chcesz w trybie natychmiastowym wynieść się z miejsca, w którym mieszkasz to nie jest to fajne tak do końca. Musisz w imię utrzymania fajnego kontaktu nieco odpuścić, nabrać tolerancji wzg. znaczenia spotkań na żywo. I nagle może się okazać, że wolisz spędzić wieczór na gadzie czy tlenie wraz z kimś kogo lubisz [odrzućmy patetyczne ‘kochasz’, nie chce mi się dłużej tego tematu wałkować, z przyczyn, które powinny być dla znawców pewnych faktów z mojej bio, oczywiste] zamiast iść na kolejne piwo z kimś innym.

     Swoistą odskocznią od tego całego Festiwalu Quasi – osobowości i Pseudo – fajnych dysput, jest last.fm. Dla mnie raj na kablach – muzyka, muzyka, muzyka a i znajomości tam zawarte dobrze ro(c)kują. Jest bowiem coś we wrażliwości fanów podobnej muzyki, najczęściej bardzo dobrze się dogadują także na innych płaszczyznach [potwierdzone na skalę międzynarodową :P] a jak się nie dogadujesz, to przynajmniej możesz podwędzić nieco inspiracji kiedy wydaje ci się, że nie masz czego słuchać. I pomyśleć, że zakładając tam konto w chwilę później o nim zapomniałam, nie łapiąc najwyraźniej jak szerokie możliwości właśnie się przede mną otworzyły. Dałam radę, poczekali na mnie aż się zreflektuję i teraz… no zdecydowanie mój sieciowy lider. Brawo dla pomysłodawców, rateyourmusic wysiada.

     I właśnie owocom miksu wspomnianej głupoty kobiet i lecącego na łeb, na szyję poziomu użytkowników Internetu Arkadiusz poświęcił swój projekt. FĄFARY!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz