Powinnam iść do lekarza. Tym razem nie do psychologa, choć też od głowy - neurologa prędzej. Od kilku lat mam napady 'helikoptera', tj. uciążliwych zawrotów wyżej wspomnianej. Nie mogę zadzierać wtedy głową, nie mogę się kłaść - wtedy jest względny spokój.
A teraz to przybrało formę nie tyle zabawną, co niepokojącą - od tygodnia się utrzymuje, a wczoraj jak położyłam się do łóżka, to tak zakręciło, że uch. Nałożyłam kołdrę na głowę, żeby nie widzieć tej psychodelicznej karuzeli - ustąpiło po 10 minutach dopiero.
Dodajmy napady bólu głowy, ale takiego migrenowego - w jednym zawsze tym samym miejscu i sukinkot pulsuje.
Przestałam mieć jazdy, że to guz, krwiak czy coś w podobie. Tym niemniej powinnam iść do lekarza. Ale nie pójdę.
Moje wizyty u lekarzy o jakiejkolwiek specjalizacji - pomijając okulistów, dentystów i internistów - kończyły się pobytami w szpitalu i mhocznymi diagnozami, typu mukowiscydoza czy cokolwiek innego, rokującego tragicznie, kilka lat życia usłanego postępującą destrukcją.
Więc jak pierdolnę za 3 dni na chodnik, wyrżnę głową i kipnę, to wiedzcie, że Was lubiłam :P
No dobra, aż tak tego nie widzę. Co nie zmienia faktu, że mnie obecny mój stan niepokoi. Stres przed-wyniko-maturalny? Ale żeby aż taki?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz