Pszczoła była na targach health & beauty. powtórzyć? Bee była na targach zdrowia i urody. jeszcze raz? byłam na targach zdrowia. i urody. po polsku napisać? Karolina eM., dotychczasowa zagorzała – nawet ortodoksyjna – przeciwniczka health & beauty, pojechała na Targi 'Skarby Urody'. położyć na pleckach i zmusić do kwiczenia? udała się tam z własnej, nieprzymuszonej… z MniśQiem pod pachą. miała jechać jeszcze Wio, ale jutro ma wstępne na Akademię i zapewne umierała w tym czasie ze strachu, robiąc przerwy na ćwiczenie gry. jutro może nie być z tego powodu notki – ciężko pisać z zaciśniętymi kciukami przecież ;)
zacznijmy może jednak od kwestii docierania do Warszawskiego Centrum Expo XXI, bo jeżeli MniśQo kwituje coś sentencją 'o ja jebię', to warte jest wspomnienia, zapewniam. oczywiście, podczas jakiejkolwiek trasy w składzie której przemierzających znajduję się ja, nie obywa się bez poślizgów, potknięć. ale tym razem byłam ofiarą nie swoją, tylko jakiegoś kierowcy busowego, który nie zastosował się do mojego żądania ewakuacji na przystanku 'na żądanie' i pojechałyśmy o jeden za daleko. zaowocowało to spacerkiem jakimś ciemnym tunelem, 'byle w stronę światełka'. MniśQowi, jak to MniśQowi, skojarzyło się to z jakimiś krwawymi i pełnymi trupów historyjkami o tunelach feat. dead bodies. o ile przepadałam za nią w wersji zafascynowanej praktyką, to od momentu w którym zaczęła poznawać teorię i ochoczo się nią ze mną dzielić, to czuję się nieco nieswojo. zwłaszcza w ciemnych tunelach.
po tunelu nadeszła pora na chaszcze, dżungle, pokrzywy i inne atrakcje od Matki Natury. przedarłyśmy się, a jakże. a tam… tory. i ceglane budynki przywodzące na myśl oświęcimskie bloki. urocze. nie mówię tego jako pierwsza cnotka i mimoza, raczej uderzył mnie ten dysonans – tak ważne miejsce dla handlowców i organizatorów wielkich imprez [tam się odbywają także inne targi, castingi do jakichś You Can Dance czy Idola – Warsaw edition] a ma taki beznadziejny dojazd? wiem, że dojeżdża się nie przez tory ale i tak zbunkrowane toto.
wchodzimy, dostałyśmy siateczkę z ogromną ilością jakichś próbek i słynnym bonem 'na 400 złotych'. cały sekret zawiera się w fakcie, iż obejmuje on powiedzmy ze 100 produktów, każdy obniżony o kilka złotych. no i razem wychodzi te nieprawdopodobne 400 ;]. i ruszyłyśmy w tłum. niby już od wczoraj szaleli, nie mogłam iść bo ojciec szedł nadprogramowo do pracy i trzeba było z Marylą zostać, a ludzi – głównie kobiet – było od groma.
po wstępnym rekonesansie, upomnieniu się o darmową pepsi light [health, health, health!], zdecydowałyśmy się na badanie skóry. polegało ono na podźganiu nas takim oto urządzeniem, które posiada monitorek, na którym wyświetlona jest twoja skóra w ogromnym, cokolwiek przerażającym, przybliżeniu. 'przerażającym' bo przyjazna na co dzień skóra wygląda jak powierzchnia Księżyca. i to bez znaczenia czy masz wypryski czy nie – kratery walą po oczach, aż miło.
i cóż się okazało? ano potwierdzono moje podejrzenia o elastyczność mą – 99%, as pani said, 'idealna'. ciekawiej ma się sprawa z twarzą – pewne jej obszary są przesuszone, pewne nadmiernie nawilżone. czy we mnie nie ma już nic od a do z normalnego?:P
bo teraz się muszę zmusić do systematycznej pielęgnacji polegającej na kupnie ze trzech rodzajów kremu i przy stosowaniu muszę sobie, cholera, jakąś mapkę przygotować, coby wiedzieć co gdzie nakładać ;|
bo jak się wysuszy przesuszone to dupa. jak nawilży nadmiernie nawilżone to dupa też. słowem – do dzisiejszego poranka moja toaleta poranna trwała 15 minut, teraz trwać będzie z godzinę. 'Być kobietą, być kobietą…'
późnieeej, później postanowiłyśmy zaszaleć i dać się odpindrzyć. ustawiłyśmy się w kolejce, długiej kolejce, weszłyśmy w układ z jakąś panienką przed nami, że nam pilnuje kolejki i w długą na faja. wracamy a tu okazuje się, że niewiele właściwie uległo zmianie – MniśQo napalił się na taką jedną wizażystkę co może i wyróżniała się precyzją ale kulała z tempem pracy.
mogłyśmy iść do fryzjera po porady. całkiem przystojny, przyznaję – ale nie tak przystojny jak dla MniśQa. wymyślała coraz to nowe kwestie, które absolutnie musiały być przez fryzjera rozstrzygnięte. ja tam byłam mniej wymagająca. zadowoliłam się jego planem przefarbowania mnie na 'burgund', tj. odcień a la czerwone wino. niestety, realizacja we własnym zakresie. chociaż…
chociaż zdybał nas na papierosie, wyciągnął ode mnie ogień a ja na to, że 'coś za coś, powiedz mi jak mam się obciąć. ale tak radykalnie, nie jakieś podcinanie końcówek czy inne popierdółki'. i się dowiedziałam. obejrzał mi czerep z każdej możliwej strony i wydał werdykt – ostra asymetria. w burgundzie. właściwie już od dawna chodziło mi to po… głowie, by się przefarbować na próbę. kiedyś szalałam z różnorakimi szamponami koloryzującymi, najlepiej mi było w oberżynie – bakłażanie. a tu nagle jakaś czerwień. czy ja nie mówiłam aby ostatnio o potrzebie zmian?:> już, już, momencik, ja muszę do tej decyzji dojrzeć bo bardzo lubię cholera moje włosy i tu nagle… gwałt! ale gwałty mogą być przyjemne. i jeszcze mam sporą szansę na dostanie się pod ostrza znanego nam już fryzjera, bo salon jest bardzo blisko mojej siostry. łatwo wpaść. przystojny fryzjer… gwałt… łatwe wpadanie… dobra, szło mi o salon, right? do salonu łatwo mi będzie wpaść. i poddać się jego wizji mojej głowy.
zanim jednak poznałam receptę na lepsze życie [zmiana fryzury ma się jakoś do nowego życia], pokłóciłyśmy się z wizażystką. bo między poradą o burgundzie a papierosem stawiłyśmy się w kolejce, w której zarezerwowane miałyśmy miejsce. po to by dowiedzieć się, że kobitka nie zdąży nas umalować przed przerwą. umówiłyśmy się więc na godzinę konkretną i poszłyśmy… ja poszłam, MniśQo jako towarzysz, do kosmetyków by wybrać sobie wreszcie odpowiedni tusz, podkład i jakoś tak na marginesie – róż do policzków. wejdę w lipiec z nową twarzą, a co. w końcu zaczynam, gdzie by to nie było, nowy etap w życiu, taki już doroślejszy i wypadałoby to jakoś uczcić, zmienić coś w sobie, wydorośleć wizualnie też.
już miałam kupować, gdy okazało się, że nie prowadzą sprzedaży na targach. ale displaye i stojaki pełne, pytanie po co, skoro nikt tego nie może kupić. hm? z buntem w oku udałyśmy się na badanie włosów podobnym przyrządem, co ten do skóry. i tu niespodzianka – to, co ostatnio kupiłam [cały kurde zestaw bo i szampon i jakąś odżywkę i maseczkę i chuju-muju-łajld-snejks, wszystko z tej samej serii] do moich włosów niestety się nie nadaje. a raczej z nimi nie współgra. no to nie powspółgra dopóki nie wykorzystam zapasów, aż tak niehalo nie jestem by to teraz wywalić. na następny raz kupię to właściwe.
jak łatwo można się domyślić, pani wizażystka już czasu dla nas nie znalazła ku rozżaleniu MniśQa. mojemu mniej, szłam potem na zakupy a nie na wielkie bale czy imprezy by 'wyglądać'. a trzeba Wam wiedzieć, że kobitka odpindrzała 'wyjściowo'. efekt byłby taki, że cyknęłabym sobie fotkę na pamiątkę i z miejsca to zmyła bo akurat dziś mi to na plaster. ale :> podpatrzyłam sobie kilka tricków i będę stosować, jak już pójdę jutro KUPIĆ a nie oglądać to, co chciałabym mieć.
wbrew pozorom, choć męcząca, to pouczająca wycieczka. nastroiła przecież mnie… MNIE… zdeklarowaną przeciwniczkę health & beauty do wizyt w drogeriach i u fryzjera.
no, to tera poczekajmy do Targów Odzieżowych i będzie ze mnie lachon jak się patrzy. a indywidualność? pod pudrem.
zwieńczeniem niechaj będzie wymiana zdań między mną a MniśQiem w trakcie sterczenia w jedej z kolejek...
[podlatuje jakaś dziewczyna uhahana i zaprasza panny za nami stojące na sesję do gazetki]
M: -ej, a je chcą jako twarze do gazetki a nas nie...
B: -tak, ale patrz - one mogą być TYLKO twarzami. my jesteśmy mózgami :>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz