25.06.2008
DLACZEGO WYRAŻENIE "JAK SIOSTRY" MA W TYM PRZYPADKU MAŁO-OCZYWISTE ZNACZENIE
W czasach, gdy jeszcze byłam brzydka i młoda myślałam, że skakanie na głęboką wodę świadczy o odwadze, konsekwentności i dojrzałości. Bynajmniej nie dostrzegałam zalet przezorności. To było wtedy, gdy naiwnie ważyłam się być cokolwiek romantyczną. Jednak najbrutalniejsze w dorosłości jest to, że każdy kolejny rok życia [dorosłości owej osiągania] obala urojone mity.
I tak teraz, po powrocie od siostry dostrzegam jak niewłaściwym wyjściem jest założenie, że najważniejsza jest miłość, mimo wszystko i co by się nie działo, należy w niej trwać. Sama oczywiście też tego doświadczyłam, nie, żebym mówiła na podstawie cudzych tylko doświadczeń. Właśnie to, że i ja skoczyłam w związek, który za każdym kolejnym podejściem absorbował mnie na tyle, iż zapomniałam niemalże o oddychaniu pod tą co i rusz pieniącą się wodą, i teraz patrzę jak topi się moja siostra, staje mi przed oczami jak szlaban. 'Nigdy więcej, miła Bee. To, że zaczniesz od zamoczenia palca, potem stopy, potem łydki, potem kolana… to właśnie mówi o Twojej dojrzałości. Żadne rewolucje.'
Moje relacje z Gosią były i są szczególne. Nie, że tak silne – tak unable to define. Na pewno to, że przez tyle lat przechodziłyśmy przez to samo zbudowało więź, ale nie zdołało nas scalić po ‘siostrzanemu’. Jej charakter skupia w sobie za dużo cech, których u innych nie akceptuję, byśmy mogły się prawdziwie dogadać. Wręcz nazwałabym to dwoma biegunami – ona i jej ekshibicjonizm i ja z moim oswojonym introwertyzmem. Ona i jej ekspresyjność, ja i moja skłonność do cichej obserwacji, wyciągania wniosków i wyrabiania sobie opinii. Słowem – to co u mnie jest białe, u niej na pewno będzie czarne [czy tam odwrotnie, te kolory nie są przypisane celowo ;)].
Najpierw opierało się to na typowym układzie 'siostra – druga siostra, o 7 lat młodsza', wspólne zabawy w sklep [haha, pamiętam jak opierałyśmy biurko o regał i moje łóżeczko i to była lada… sprzedawałyśmy książki głównie, bo tego w jej pokoju było zawsze najwięcej], w domowe edycje programów muzycznych. Miała też skłonność do straszenia mnie – ła, do tej pory pamiętam, jak groziła mi, że uderzy mnie gitarą akustyczną:P plus jeszcze wykorzystywanie strachu przed Gargamelem, jakieś bajki o czarownicy w wywietrzniku w toalecie [biedna nie mogłam siusiu zrobić, dopóki rodzice nie wrócili], włączanie tego piszczącego ekranu po skończeniu emisji na jakimś tam kanale [włączcie sobie Jedynkę po skończeniu programu w nocy… ten świdrujący pisk daje koszmarne efekty z moją wrażliwością na pewien obszar wysokich dźwięków]. No ale dobra, zwracam honory, powiedzmy, że każde rodzeństwo tak ma [choć w jakim stopniu zmienia to sytuację, poza niemożnością uznania mojej siostry wyrafinowaną sadystką?:> W żadnym].
Kłopoty w sumie zaczęły się jak Gosia poszła do liceum. Jak łatwo obliczyć, miałam 8 lat i nieco więcej rozumiałam, mimo, że obie z mamą tego nie załapały [zamykając się przede mną w kuchnii… okej, nie znałam wtedy szczegółów, ale jakiś tam obraz sytuacji miałam]. Nie piszę tego, by jej jakoś specjalnie dopieprzyć, tak więc odpuszczę sobie przytaczanie wszystkich jej perypetii – powiem tylko, że już wtedy sposoby na jakie próbowała sobie z owymi 'perypetiami' radzić zdawały być się cokolwiek odległe, od tych, których ja chciałam się w przyszłości imać. Tak, nauka na cudzych błędach – this is it.
Pod koniec burzliwego okresu jej liceum poznała Śwagra nr 1. Na okres matury i studiów przeniosła się do swojego ojca [tak, ma innego, brat mój też ma innego. Mamusia hm, no burzliwe miała życie uczuciowo – macierzyńskie.], więc nie potrafię jednoznacznie stwierdzić jak jej się z owym przyszłym Śwagrem nr 1 układało. Chyba nieźle całkiem, bo po 5 latach wzięli ślub. Ślub z niesamowitą pompą, na Zamku – kurde – Królewskim :|. Mam jednak mniejszą potrzebę zadęcia ;]
Przyszły Mężu, wystarczy mi ładnie przystrojony ogród czy sala z rozległym parkietem. Ma też być tort piętrowy i nie wiem czy się da, ale toasty mam wznosić winem miast szampanem. Noo, w ostateczności… ale ma być porządnie schłodzony, żebym nie czuła jego smaku:P [no co się tak patrzycie? Blog to pamiętnik, tak? Mogę mówić do osób, których nie ma. Lepiej tak, niż do lustra chyba]
Zatrzymajmy się na moment na kwestii tej przeprowadzki do ojca. Zawsze jej tego zazdrościłam. Mówi, że wcale nie było tak różowo, jestem skłonna w to uwierzyć [znając jej ojca], ale wiecie… jak przychodzi ci dorastać w takim badziewiu jak mi, to wszystko co inne wydaje się lepsze. Stąd moja niegdysiejsza chęć przeniesienia się do domu dziecka. A to co z niej wyniknęło, to inna zupełnie sprawa ['Pamiętaj, wszystko co powiesz, może zostać obrócone przeciwko Tobie'… pamiętam. Bóg mi świadkiem, zapamiętam po ostatni swój dzień.]. Jasne, zrobiłabym na jej miejscu to samo, więc akurat o to nie mam żalu. Raczej niepomiernie wkurwia mnie jej próba oceny tego, co tu się działo, po jej wyprowadzce. Ja już mówiłam, że póki tu się ktoś nie znajdzie to tak naprawdę mało wie? Choćby i miał podobną sytuację.
Jej wiedza zatrzymała się na etapie, w którym stąd odeszła i zdaje się nie zauważać, że procesy galopowały mimo to. Już nie mówię o tym co teraz, raczej o tym 'intensywniejszym' okresie. O tym, że słyszeć wyrażenie 'afera do 4 nad ranem' a słyszeć ową aferę do 4 nad ranem, to zupełnie dwie różne rzeczy. I tak, w tym akurat wypadku była w lepszej sytuacji. Jakkolwiek inaczej by tego nie postrzegała.
A, bo to jest jej najsilniejszy argument – że mnie, chorą, matka wyróżniała a ona była tą ‘starszą’, odsuniętą, wykorzystywaną do pomocy przy mnie [odbija sobie przy okazji Ludzika i jakoś nie narzekam, więc o co chodzi?]. I wcale nie zauważa, że miała w odwodzie ojca, jaki by nie był – był w innym miejscu i to wystarczy całkowicie.
Tak więc poślubiła Śwagra nr 1, zarzuciła studia [sama przyznaje, że to był idiotyzm z jej strony. Jak pokazuje teraźniejszość – powinna była się na nich uchować.], poznała Śwagra nr 2, który w momencie poznawania był kurde w Irlandii i bach! Rozwód. Jestem jednak sprawiedliwa i gotowa do przystania na wersję, że z winy obojga [nierównej ale jednak].
Najabsurdalniejsze jest to, że Śwagier nr 2 prosto z lotniska wprowadził się do niej [jak najbardziej dosłownie]. Przepraszam bardzo, wiem, że boski były też był znajomością międzymiastową [bo Śwagier nr 2 jest z Polski, żeby nie było nieporozumień. W Irlandii znalazł się jak większość, za chlebem], ale jednak nie przeszło mi przez myśl, żeby się do niego wprowadzać [choć mogło przejść, biorąc pod uwagę moje parcie do wyprowadzki] :|.
Please, don’t let me be misunderstood – ja lubię mojego Śwagra obecnego, ale to gruba przesada aż tak zaufać uczuciu, które rodzi się przez kable. Sama podchodzę do tego ze sporym dystansem, przecież mam ten komfort, że każdą przyjaźń mogę w sekundę dosłownie skończyć [nie, nie mam póki co zamiaru ale wiecie o co chodzi… no, komfort jednak jest]. Te wszystkie prasowe śpiewki, że wiesz o kimś tylko to, co sam ci skłonny jest zdradzić nie są aż takie bezsensowne. Niekoniecznie w stu procentach znajdują pokrycie, bo wiadomo – im bliżej kogoś poznajesz, im dłużej z nim rozmawiasz tym bardziej możesz wyrobić sobie o nim opinię, poznać jego reakcje i na podstawie tego wyciągać w miarę wiążące wnioski, no ale to jednak przesada. Tak od razu, po pierwszym spotkaniu decydować się na wspólne życie?
I gdyby któreś z nich kiedykolwiek miało okazję to czytać [oho, kolejny aspekt naszych, siostrzanych relacji – nie ma adresu do tego bloga ;] Wnioski pozostawiam do wyciągnięcia.], to proszę mi się tu nie obruszać, bo ryzykowaliście bardzo i jak widać [bynajmniej nie ma w moich słowach triumfu, to jest jednak moja siostra] trochę za bardzo.
Połączyło ich to, co większość łączy nas – dzieci z rodzin patologicznych [oja, jak z jakiegoś nędznego poradnika:P] – wspólne doświadczenia. I fajnie wszystko, wspierajmy się ale po powrocie od nich mój wniosek jest taki – wspólne tego typu doświadczenia i powstałe w wyniku tego wypaczenia są dobrym materiałem na przyjaźń, kiepskim na związek. Mimo fascynacji ludźmi spoza norm, wolałabym jednak mieć męża stabilnego na tyle, bym mogła przy nim znormalnieć, a nie kontynuować to co w dzieciństwie. Przeszkadzają im bowiem nawzajem kwestie dość kluczowe, podstawowe cechy charakteru, które raczej nie dadzą się ot tak, wyplenić pięknym, bajkowym uczuciem. Pieprzyć Mickiewicza, chrzanić Słowackiego, walić romantyzm na ryj – się nie sprawdza nijak. Pomaga w pięknych słówkach, metafizycznym seksie i innych takich PRZYJEMNOŚCIACH. A przyjemność to coś chwilowego jednak. I potem klapa. I tak od przyjemności do przyjemności. Meritum udanego związku jest to co pomiędzy. Bo przespać się można z każdym, każdy ci napisze wiersz, rzuci obezwładniającym serce i umysł cytatem. Dodatki, dodatki, dodatki… do czego? Właśnie.
I pewnie martwiłoby mnie to mniej, w końcu oboje są dorośli i wtrącać się nie ma co [nie ma powodu bym to wszystko co u góry im mówiła, więc nie mówię. Sama nie cierpię jak ktoś mi się w relacje z innymi wpieprza bez uprzedniej mojej prośby o wsparcie, czy coś.], ale jest Ludzik. Jak zainstaluję nowy trial do Photoshopa to Wam go pokażę, przeurocze dziecię :) Na tyle przeurocze, że tym bardziej mi go szkoda w tym wszystkim. Bo jeśli, i ja im tego życzę, ma się między Śwagrem a siostrą ułożyć to zajmie to jednak trochę czasu, tego cholera najważniejszego czasu w życiu dziecka – kiedy uczy się świata, czerpie z dwóch podstawowych wzorców, a na chwilę obecną, powiedzmy sobie szczerze, czerpać nie powinno za bardzo.
W tym wszystkim zastosowana została zła kolejność i dla najmniejszych strat, powinno to wszystko zostać naprostowane z dala od niego. Nie, żeby od razu oddawać, broń boże. Oni mają szanse jeszcze, pod warunkiem, że szybko się zreflektują. Chodzą do psychologa, krok w przód, ale wypadałoby się jeszcze kłócić [nie jestem zwolenniczką niekłócących się związków, jest w tym coś sztucznego co potem daje efekty opłakane] na oczach dziecka. Oboje mają dość… specyficzne charaktery, więc i reakcje indywidualne powinni powściągnąć co najmniej 'nieco'.
I zobaczymy jak będzie. Oby ku dobremu.
A poza tym, to coraz bardziej chcę mieć dziecko własne. Such an absurd! Wiem, że muszę mu zapewnić minimum – tj. skończyć choćby studia na poziomie licencjatu i te inne, bardzo ważne kwestie, podpowiadane przez Pana Rozsądka, ale mimo wszystko – nadaję się do opieki nad dzieckiem i już od lat jestem fanką wizji kreowania świata drugiego człowieka, od podstaw. Sprężenia wszystkich sił swojech, by potem spojrzeć na dorosłego już człowieka i wiedzieć, że zaczynało zależne ode mnie, że zdałam test, że się udało. Póki co spełniam się na pół etatu, dorywczo, jako ciotka. Mimo, że mówi do mnie 'mama'.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz