-tytuł jednej z piosenek Scarlett Johansson, jedynej, która zdobyła moją szczerą przychylność, jeśli idzie o Scarlett'owy wokal [reszta płyty jest bardzo dobra pod względem kompozycji, a że nie sama J. jest za to odpowiedzialna, to miała farta, jej 'barwa' głosu nie rokuje najlepiej na muzyczną przyszłość aktorki. nie dopieprzam jej tym samym, po prostu potwierdza się zasada, że aktorstwo nie idzie w parze z piosenkarstwem].
tytuł, który bardzo dobrze podsumowuje przebieg zarówno dnia jak i moich wniosków.
zaczęło się od wizyty u Ludzika, który po pierwsze wyleciał mi na przywitanie, po drugie wpakował mi się na ręce i się tak miło wtulił... nawet tak wrednej i bezdusznej babie serce mięknie:) omal mi nie zasnął przy dźwiękach 'Yesterday' [chwali się Małgosi, chwali. dba o gust mojego siostrzeńca, będę miała już przygotowany grunt], natomiast przy 'All you need is love' dał mi się porwać w tan:> kwiczał ze szczęścia jak dziecko... no tak, on jest dzieckiem. czyli kwiczy w normie.
spędziliśmy kilka godzin razem i stwierdzam, że może ciut bliżej jestem chęci macierzyństwa niż zwykle [i nie chodzi o to, że był śnięty dziś. odkryłam go stojącego na stole, choć sekundę wcześniej siedzieliśmy i oglądaliśmy bajkę - wniosek? był w formie, uch, oj był]. mam rozwinąć tę kwestię? zawsze miałam podejście do dzieci - czy to maciupkich, czy też takich nieco starszych, więc może... ale nie, tu do głosu dochodzi bezlitosny Rozsądek i przypomina kolejny punkt planu na życie: dzieci najwcześniej po licencjacie. ok, mam już czwórkę do opieki, więc dobra - Julka na razie nie powstanie.
wracając dowiedziałam się natomiast rzeczy o wiele mniej radosnej - mamę jutro wypisują. patrząc okiem kochanej córusi, jest to o wiele za wcześnie. nie znają wyników badań, nie wiedzą co jej jest [bo tylko te najgroźniejsze objawy minęły] a wypuszczają. była tydzień i nikt jej nie leczył bo przecież nie wiedzieli pod jakim kątem. cholera, cholera, kurwa i mać.
poza tym - tu już okiem moim, nie kochanej córusi - co? znowu jej ujdzie na sucho? znowu ojciec lata jak w ukropie za kolejnymi sprawunkami 'na jej powrót', znowu się zacznie cały seans picia, afer... ojciec wyraził nadzieję, że nie życzę mamie źle. a właśnie, że tak! stań wreszcie na krawędzi, otrząśnij się a przynajmniej zobacz jak niszczysz wszystkich dookoła, jak swoim powrotem do domu zamykasz mi drogę do spokoju, odpoczynku [bo pewnie wymagasz opieki, co? i tatuś w pracy, to kto zostaje? a jakże!], jak bardzo chcę, żebyś w końcu dostała za swoje.
ale nie dostała znowu, uszło jej na sucho bo tego co faktycznie się stało, nie obdarzy nawet myślą. a ja poraz setny znajdę w sobie pokłady litości [nie miłości, litości] by jej pomagać, bo przecież człowiek, bo nie może sama, bo to moja... nie, to że matka przestaje mieć znaczenie. nigdy o niej nie pamiętam, jej nieobecność mnie cieszy, nie tęsknię choćbym i na miesiąc wyjechała. nie na tym polega miłość, prawda? a ja nie kocham ludzi 'z urzędu'.
kiedyś... było mi jej szkoda. wiedziałam, że to choroba a ona jest tylko jej ofiarą. od tego czasu pewnie niewiele się zmieniło w tym względzie, jednak krzywdy [właśnie, wcześniej nie umiałam nazwać tego po imieniu 'krzywdą'] jakie wyrządziła zarówno mi jak i wszystkim wokół pozbawiły mnie wszelkich ludzkich odruchów [tak, poza tą litością], już sobie nie powtarzam, że to moja matka. a może powtarzam, tylko z akcentem inaczej położonym - nie jak JA mogę tak się zachowywać jako córka, tylko jak ONA...oni, mogą się tak zachowywać.
a czemu 'oni'? bo ojciec tak naprawdę nie jest lepszy. cóż z tego, że nie pije, skoro w ogóle o to nie dba. o mnie nie dba. dziś, kiedy stoję na progu, kiedy powinnam szukać jakiegoś kierunku życia i kształcenia, kiedy próbuję z nim o tym pogadać - nie tylko dlatego, by znaleźć radę, także po to by nie czuł się zaskoczony, kiedy Poinformuję go, jaką drogę wybrałam - przekłada to na później. ja pomijam, że nie ma już żadnego 'później' bo powinnam już mieć jasno zarysowany plan działania, a nie się błąkać po omacku [choć dlaczego 'pomijam' - to jest cholera całkiem istotne]. chodzi o poziom jego zainteresowania moją osobą. i teraz wszystkie jego, trwające od 20-stu lat, zapewnienia, że jestem najważniejsza mam sobie o kant tyłka rozbić? rozbijam.
patrz Tatusiu, jak Twoja córka traci jakiekolwiek oparcie w Tobie, w ostatniej osobie w której je naprawdę miała. patrz, jak spędzam całe dnie z jakże obcymi w porównaniu z Tobą ludźmi i im mówię co się ze mną stanie, a Ty masz to gdzieś. uzależniłeś całe swoje życie od kobiety, która traktuje Ciebie [i mnie, ale to drobnostka, nie?] jak szmatę, jak chodzący portfel, jak nie ma dla Ciebie ni krztyny szacunku. patrz jak przegrywasz oba nasze życia. patrz ale już tylko na moje plecy.
potrafię zrozumieć [nie, przyjąć do wiadomości], że tkwisz w jakimś chorym układzie, którym zaraziłeś się do tego stopnia, że nie umiesz się bez niego obyć. tylko dlaczego ja mam iść z Tobą ramię w ramię przez tę downward spiral? szłam za długo, w imię swojej źle pojętej i kompletnie niewłaściwie odmierzonej lojalności.
jak Ty możesz... mogłeś nie stanąć nigdy w mojej obronie, gdy słyszałam te wszystkie wyzwiska pod swoim adresem [toż Ty też je słyszałeś, byłeś podobno obok], kiedy nie byłam dostatecznie świadoma tego co się dzieje i dawałam sobą manipulować, po to by efekty widzieć dopiero teraz? ile razy rozmawiałam z Tobą, mówiłam, że nie jestem taka jak Ty i nie potrafię jej nie słuchać [słuchać od 'hear' a nie od wykonywania poleceń] i ile przez to tracę, ile to mnie kosztuje i jak bardzo czuję się za słaba? dużo. z tego co pamiętam naprawdę dużo razy. a Ty potrafisz wtedy wbić wzrok w drogę [odbywało się to podczas wspólnych podróży, w domu zawsze widzę cień mamy zza ściany, gdy próbuję o czymkolwiek choćby najbłahszym, z Tobą porozmawiać] i nie powiedzieć ani słowa. albo zmienić temat. albo mi zawtórować.
heh, zawsze stawiałeś sprawę tak, jakbyśmy tkwili w tym razem i razem musieli walczyć. myślałam o Tobie wcześniej, mówiłam o wyjściach dla nas obojga, myślałam, że jesteś po mojej stronie, że naprawdę Ci z tym źle. ale to nie o to Ci chodziło. nie chciałeś wyjścia. chciałeś mi dać do zrozumienia, że tylko ja potrafię Cię zrozumieć i tylko ze mną Ci się uda. fakt, znasz mnie bardzo dobrze. wiesz, że wtedy czułam się za Ciebie odpowiedzialna, że jeśli wyjadę to Tobie coś się stanie. bałam się najparszywszego z szantaży. i co? i jak Ci z tym teraz?
nijak. jedziemy dalej, nieprawdaż? nawet Cię nie posadzę przed tym zasranym monitorem i Ci tego nie pokażę. znam Twoją reakcję bardzo dobrze - uznasz, że to moja wina, że nie potrafiłam się postarać na tyle by zauważyć Twoje poświęcenie. i znowu się nie będziesz przez miesiąc odzywać :|.
odnośnie tych studiów to wiem, że jednym z tych trzech uniwerków musi być jakiś cienki, bo muszę mieć pewność, że tu nie zostanę, a wolałabym nie musieć uciekać z domu. to takie jednak dziecinne. i pewnie bez punktu zaczepienia wróciłabym. nadal w sumie się boję, że mnie ojciec zmusi do powrotu nie dając mi kasy na życie gdzieś. dlatego muszę niestety ubezpieczyć się u kogoś z rodziny. niestety, bo już tyle razy musieli nas ratować w wyniku nieodpowiedzialności mojego ojca. a. i tym najsłabszym nie będzie Białystok. to by było jeśli nie z deszczu pod rynnę to chociaż z deszczu pod d(r)eszcz.
jak byłam młodsza to jednak mniej wiedziałam i widziałam. paradoksalnie było mi łatwiej.
ja się nie pytam 'jak to będzie?' bo świetnie wiem, zaprawionam w bojach. mi tylko szkoda, że znowu będzie tak a nie inaczej. a że to 'inaczej' brzmi drastycznie... ona też jest dorosła, podejmuje świadomie decyzje. błędne koło bo pewnie ktoś powie, że ona pije i jest nieświadoma swojego postępowania. ale pić zaczęła świadomie.
'Taking Tiger Mountain' Briana Eno jest cholernie Of Montreal'owskie:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz