mówiąc... pisząc najszczerzej to wcale mi nie zależy na głoszeniu podobnych emo-tez, zwłaszcza gdy chwilę temu wytykałam co poniektórym malkontenctwo - ale jakby to było, gdyby życie działało wg moich zasad, prawda? pewnie nudno cokolwiek. a więc radujmy się, że pamięć mojej matki cokolwiek się zawęża. i to nie byle jak, psze państwa.
oczywiście dziś też ze trzy razy ją uświadamiałam, że matura za mną, kiedy i dlaczego i w jakich szpitalach była ale pytanie o dziadka nieco mnie wgięło.
-słuchaj, bo mi się śniło...? rozmawiałam z dziadkiem, czy to możliwe, że rozmawiałam z nim naprawdę ostatnio?
-nie.. nie bardzo.
-ale dlaczego? przecież skoro byłam w szpitalu, to mógł mnie odwiedzić.
[chwila konsternacji i biegu myśli 'czy powiedzieć, czy raczej przemilczeć i odczekać, aż albo sama sobie przypomni albo ktoś ją oświeci w bardziej sprzyjających okolicznościach? dobra, mówię. możliwe, że się zorientuje, że się omsknęła i zmieni temat...']
-nie mógł, bo nie żyje od 8 lat.
-..... ale... ale... ale jak to?
-mamo, babcia umarła przed moim urodzeniem. a dziadek przeżył ją o 12, no ale też niestety... wiedziałaś o tym.
[jakby co to ja mam jeszcze 2 babcie i 1 dziadka na składzie. jestem special edition i miałam 3 dziadków i 3 babcie. ot, taki skutek adopcji mojej matki, a że adopcji wewnątrz-rodzinnej, to miała kontakt z całą czwórką.]
dało się sprawę jakoś spacyfikować w zalążku, ale przedwczoraj nie pamiętała co się działo kwadrans temu, dziś nie pamiętała, że jej ojciec zmarł [8 lat temu].. czyli co? w środę wybałuszy oczy i spyta nieswojo kim jestem? heloł w ogóle.
a skoro o babciach mowa - mama taty miała dziś wypadek samochodowy ;] ma po osiemdziesiątce, mieszka z chorym na Alzheimera facetem [nie moim dziadkiem, wyszła za mąż powtórnie i na złe jej to wyszło. to już przynajmniej wiemy, skąd mój tata taki a nie inny. nauka na błędach bliźniego mu nie idzie] niedaleko Kielc, czyli ojciec musi tam jutro pojechać. bo obie ciotki za granicą.
czyt. zostanę sama z mamą. niby Marcin ze swoimi się oferował, że wpadnie ale jeszcze mi się uchla z rozpaczy, że matka mu się wykańcza i będę miała w dechę dzień i noc. trening przed całym tygodniem przyszłym. nie ma tego złego - dobre, że przynajmniej do szkoły ani do matury już nie muszę się przykładać.
oczywiście już są jazdy o faje, o 'jedno małe piwo, Leszku'. trening silnej woli będę miała jak nic.
a skoro już o treningach mowa. raz w życiu miałam robiony taki profesjonalny test na inteligencję, przy okazji sprawy w sądzie, że niby im potrzebne było do określenia wpływu wychowania na mój rozwój. wynik miałam dość wysoki, nie powiem jaki, coby się nie chwalić - mnie zadowalający. ale to było z 6 lat temu.
tak więc dziś coś mnie naszło i szukałam sobie takiego testu Mensy w necie. znalazłam, zrobiłam [ok. 10 rano, do porannej kawy, więc budziłam się wraz ze wzrostem poziomu trudności], wpisałam wiek, już mam się dowiedzieć co i jak i nagle wyskakuje, że mam wysłać sms-a po wynik ;] ponieważ strona była zagraniczna [po angielsku, ale wątpię by to były Stany np.] to koszt był... powiem tyle, wykazałabym się głupotą właśnie wysyłając go.
ale złapałam bakcyla i w wolnym dniu przejadę się do jakiejś polskiej, czy tam warszawskiej, sekcji i się sprawdzę.
jak leczyć kompleksy? mając niezbity dowód na brak powodu doń.
na podstawie doświadczeń dnia dzisiejszego, chciałabym przestrzec wszystkich przed podróżowaniem ze mną środkami komunikacji miejskiej. a także siebie samą - nie pokazuj się na trasie 'Chomiczówka - Centrum' po dzisiejszym.
znacie wy dzieci The Kooks? pewno nie. niby nic odkrywczego, ale pośród tych wszystkich 'the' i im podobnych oni właśnie mogą wg mnie poszczycić się największą świeżością. i jeśli to wchodzi w reakcję ze słuchawkami, przystankiem, ulicą, autobusem, stacją metra [podobno ta na Wilsona jest najładniejsza w Europie lub nawet na świecie. hm, dziwne te gusta macie, ja wolę tę na Świętokrzyskiej... nie mówiąc o tym, że nie byłam na tych światowych jeszcze - bo Madryckie w istocie... przerażają swą jałowością. znaczy takie są skrajnie czyste], rurą w wagonie metra i mną to...
zacznijmy od niewinnego śpiewania sobie pod nosem na przystanku. potem nadeszła pora 'Mr Maker' i tanecznym, wymachującym ręcyma krokiem wskoczyłam do niskopodłogowca. przezornie spoczęłam na samym końcu [mieszkam koło pętli, więc miałam spory wybór ale miałam czuja, wiedziałam, że będę się rzucać w oczy ... i uszy] i zaczęłam private dancing w pozycji siedzącej, co oznacza ogromne zaangażowanie rąk.
jakby tego było mało, następne było 'Do You Wanna' z tekstem
'do you wanna
oh do you wanna
do you wanna make love to me
i know you wanna
oh i know you wanna
i know you wanna make love to me'
gdzie już wcale się nie krępowałam i śpiewałam sobie na głos cały. taaaaak..
znanam z poruszania się po mieście wyłącznie w towarzystwie mojego Creative'a [a ostatnio malusiego, acz jakże pojemnego ZENika],
jednakże nigdy wcześniej tak jawnie nie okazywałam swojej muzykalności. to co okazywałam w metrze przy rurze [także 'Mr Maker' bo się wkręciłam] pozostanie łaskawie nienazwane. słowem - od dzisiaj chadzam czy tam tańczę pieszo:P
kończę, bo Opera świruje i co trzeci klawisz traktuje jako skrót [co owocuje ciągłym wyłączaniem nieproszonych okien. ale ambitna jestem i ta notka powstanie.]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz