26.05.2017

Rehab #1

Na wstępie pragnę przypomnieć - albo powiedzieć pierwszy raz - że jestem dzieckiem osoby, która nadużywała alkoholu nałogowo. Tzw. DDA (Dorosłe Dziecko Alkoholika). Wspominam o tym nie bez kozery, gdyż pewnie znajdą się osoby, które po przeczytaniu tego tekstu powiedzą ehe, aha, ok, fajnie, choroba, ale mój ojciec/mąż/syn/moja matka/żona/córka spieprzył/-a mi życie i to jest dla mnie najważniejsze. Jej/jego choroba - jej/jego problem.
Tak, macie rację. Ich problem. Również z tym, jak wobec Nas postępowali. Możliwe, że piją nadal i sobie tego nie uświadamiają, możliwe, że uświadamiają i dlatego bardziej piją, możliwe, że nie macie już z nimi kontaktu a oni się leczą, bo Nam to życie spieprzyli. Bo tak, ja to przyznaję. Moja matka spieprzyła mi życie. Przynajmniej w tej fazie początkowej, najważniejszej, sięgającej do lat licealnych. Zwłaszcza, że to była relacja matka - córka, wzór podobno. Nie wyszło, mocno nie wyszło i rzutowało. Ale dzięki terapii swojej odkrywam i ją w innym kontekście.

Cześć, nazywam się Karolina, jestem alkoholiczką.

To nie przychodzi łatwo. To nie jest od razu, nie jest w momencie, gdy zgłaszasz się do poradni.

Bo tam trafiłam najpierw. Skłonił mnie do tego pewien bolesny poranek i nie mówię tu o zwykłym kacu. Heh, nawet pisałam pracę niedawno czemu tam poszłam - bo trzeba; jedna z terapii tego wymaga, pisania prac, jak wypracowania do szkoły. Tylko tym razem nie dlaczego Słowacki wielkim poetą był, tylko dlaczego się w sobie pogubiliśmy tak bardzo.

I wtedy zaczęłam się bać.

Od czterech lat mieszkam de facto sama, dosłownie od września. Dzielę to, gdyż od trzech lat zajmowałam się chorą neurologicznie Mamą a od jej śmierci w lipcu zostałam sama. Tzn. okej, pojechałam na półtora mies. do ojca poza Warszawę, ale we wrześniu wróciłam i - z przerwami - jestem.

Więc gdy tak w marcu o poranku byłam sama, pozbywałam się wnętrzności niemalże, to zaczęłam się bać. Że ja tu zaraz zemdleję, zasłabnę, cokolwiek złego i nikt mi nie pomoże i będzie słabo jak nie tragicznie. Nazwijcie mnie tchórzem, ale nigdy nie chciałam prawdziwie umierać.

Dlatego poszłam. Tydzień później, bo najpierw przez 3 dni nie mogłam - bo trzeba być trzeźwym, również wedle alkomatu a on wyczuwał do trzech dób - a potem bo terminy. I tak tydzień to niedługo.

Zajęła mi ta decyzja około pięciu lat. Z różnych, zmieniających się na przełomie lat, powodów.
Najpierw była naiwność i brawura (stosunkowo późno, w porównaniu ze znajomymi, zaczęłam korzystać z alkoholu, bo koło 17-18 lat. przemawia za tym to moje bycie DDA, gdy ze strachu nie tykałam, bo miałam obrzydzenie do zapachu i skutków, ale potem weszło myślenie że co, że ja nie mogę? niby jakim prawem mam sobie odmawiać przez Nią kolejnej normalnej, ludzkiej rzeczy? już wystarczy tego bohaterstwa i stygmatyzmu, mogę żyć jak inni. wystarczająco się już nastałam na straży), potem chęć odwetu (a macie, cholera jasna. ja też żyję, istnieję, mi to wszystko ciążyło, czego nikt nie był łaskaw dostrzec, więc teraz proszę. nie tnę się, nie wieszam, nie zabijam, ale też mam w sobie wiele i muszę z tym sobie jakoś poradzić. co najgorsze - radziłam. było to bardzo pomocne. że do czasu to inna sprawa...) by na końcu po prostu nie widzieć nadziei ani innej drogi.

No ale poszłam. Nie będę precyzować gdzie, w końcu jesteśmy Anonimowi, ale niedaleko domu, na szczęście.

Ze strony internetowej dowiedziałam się, że są trzy możliwe warianty:
  • terapia zamknięta, ośmiotygodniowa, na ogół połączona z detoksem, czyli trzydobowym oczyszczaniem farmakologicznym organizmu. skuteczna w przypadkach po pierwsze skrajnych, czyli takich, gdzie alkoholik jest już na tyle zaawansowany, że nie umie funkcjonować bez dawek alkoholu - nie bez powodu przy odtruciach serwują, oczywiście kontrolowane, dawki alkoholu, by zapobiec drastycznym szokom organizmu; jak również wtedy, gdy leczenie jest zasądzone w wyniku rozpraw, czyli przymusowe, gdy osoba wcale nie chce się leczyć, nie uważa by stanowiło to problem, mimo że problemy przez to stwarza, głównie łamiąc w jakikolwiek sposób prawo pod wpływem. wiąże się to z terapią dzienną, która trwa od 8:30 do 14:30 a potem pacjent idzie sobie do swojego pokoju i następnego dnia od nowa. są pewne, bolesne dla niego, restrykcje, w różnych ośrodkach różnie rozumiane, ale z grubsza chodzi o to, że ma być odcięty od świata, skupić się na sobie, być pod stałą opieką różnej maści lekarzy a za znajomych ma podobnych sobie i tylko ich.
  • terapia dzienna, również osiem tygodni i w zasadzie podobnie jak zamknięta, tylko po tej 14:30 pacjent idzie sobie do domu. to dla tych, którzy mają bardzo poważny problem, jednak po porcji nauk i rozmów nie istnieje realne zagrożenie, że wychodząc z ośrodka skręcą do monopolowego albo zapiją wieczorem. wymaga to silnej woli i chęci wyjścia na prostą.
  • terapia ambulatoryjna, trwająca łącznie około dwóch lat. składa się na nią kilka różnych form terapii, następujących po sobie bądź występujących blokami. intensywny program zakłada trzy dni w tygodniu, na ogół popołudniami. to wyjście dla osób uzależnionych, ale będących w stanie funkcjonować w życiu społecznym, ludzi, którzy mają prace, szkoły, rodziny i zobowiązania.
Ponadto każdy uczestnik terapii, w każdym wariancie, ma do dyspozycji psychologa i psychiatrę.
Co ważne - i pomocne, również mi - leczenie odwykowe alkoholizmu nie wymaga ubezpieczenia. Oczywiście jeśli ktoś się zdecyduje na państwowe, bo te prywatne ośrodki to ciągną kasę aż miło. Zapewne, a przynajmniej mam taką nadzieję, idzie za tym jakość usług, ale chyba tak. Odwiedziłam kilka stron z ciekawości i mają tam spa, baseny, kina prywatne, cuda wianki. No kurorty odwykowe.
Ja będę pisać o terapii państwowej.

Mnie, jak się możecie zorientować, chociażby dzięki obecności w necie, dotyczy ta ostatnia opcja, 3xtydzień przez 2 lata. I chwała bogu, bo jak przeczytałam o zamkniętej to już się w myślach żegnałam ze światem. Brzmiało jak więzienie. Kompletowałam w głowie zestaw książek, sprzętów RTV, kartonów papierosów, jakby drzwi się miały za mną zaraz zamknąć i tylko spoglądałabym na życie przez zakurzony wizjer.
Szczęśliwie tak się nie stało. Acz nie wszystko było tu zależne ode mnie.

Odetchnęłam głęboko przed wejściem do przychodni i postanowiłam zdać się na opinię terapeutki, z którą byłam umówiona. No w końcu jednak ona się zna i ja idę po to, żeby sobie pomóc, więc jeśli ona wie jak no to niestety, trzeba być posłusznym.

Zaczynamy od recepcji, gdzie mimo umówionej wcześniej wizyty, należy się zarejestrować. Warto nadmienić, że - podobnie jak w każdej innej przychodni czy dowolnym punkcie zdrowotnym - podpisuje się oświadczenie, w którym upoważnia się (bądź nie) osobę bądź listę osób, którym przychodnia może udzielać informacji o stanie zdrowia i postępach w leczeniu. Nie dotyczy to wyłącznie dwóch organów - policji i prokuratury; ma to związek z przypadkami pacjentów skierowanych na leczenie w wyniku orzeczenia sądu i im przychodnia musi udzielić informacji.

Dowodzik, a czy Pani dobrowolnie? tak. a czy była Pani wcześniej na terapii? nie. kiedy ostatnio spożywała Pani...  ten wywiad odbywa się w formie 1na1, gdyż podczas jakiejkolwiek rozmowy w rejestracji, z uwagi na poufność danych, może w niej przebywać jedna osoba. Następnie dostałam dwie ankiety, jedna obustronnie zapisana, z pytaniami tak/nie, druga dotycząca przebytych albo wciąż posiadanych chorób.
W ankiecie tak/nie pytania są różnorakie - a czy pojawiały się urwane filmy, a czy ktoś w rodzinie pił, a czy miałeś/-aś konflikty z prawem z uwagi na picie, a czy oszukiwałeś/-aś otoczenie w związku z piciem, a czy krzywdziłeś/-aś kogoś pod wpływem... ach, bo tu ważna informacja. 
Mój, nie wiem jak inne, ośrodek prowadzi równolegle terapię dla współuzależnionych jak i dla osób stosujących/doświadczających przemocy
Warto nadmienić, że terapia dla "czynnych" alkoholików i współuzależnionych nie odbywa się nigdy wspólnie. Nie wiem, może na indywidualne spotkania z terapeutą prowadzącym - przypisanym na starcie - doprasza się kogoś, ale się nie spotkałam ani u siebie ani innych, niemniej ta oddzielność wynika z bardzo prostego powodu - leczymy zupełnie dwa różne schorzenia, że tak to na razie ujmę. Nadto, co również znajduje zastosowanie w terapiach zamkniętych, chodzi o ochronę osoby uzależnionej. Tak, dobrze czytacie, ochronę tego zapijaczonego sukinsyna/tej zachlanej szmaty. Bo oni mają wtedy zająć się sobą, tylko i wyłącznie. Na sobie się skupić, siebie naprawić, również po to, by wyjść potem do świata w innej formie. Ma sam/-a do przejścia cholernie ciężką drogę i wszelkie pretensje - choćby i zasadne - żale, wyrzuty, oskarżenia, oceny nie są mu/jej do niczego potrzebne. Istnieje naprawdę ogromne prawdopodobieństwo, że właśnie ten gorzki koncert skłonił tę osobę do zwrócenia się o pomoc. I nasłuchała się ona już dość. A jeśli przyszła na terapię, tzn. że sama sobie nie daje rady, jest kompletnie bezsilna wobec używki, więc jakim cudem ma mieć siłę, by stawić czoła zagniewanemu na nią światu? W trakcie terapii uświadomią jej albo pomogą uświadomić sobie samodzielnie, ile złego zrobiła, więc spokojnie, dowie się, zda sobie sprawę. Oni mają, ci terapeuci, takie różne tricki, by jej to pokazać. I uzbroić odpowiednio, by mogła stawić temu konstruktywnie czoła.

Zaburzając nieco chronologię warto, bym powiedziała o cholernie istotnej maksymie, haśle, które wisi w jednej z sal terapeutycznych - NIE PRZEZ CIEBIE PIJE I NIE DLA CIEBIE PRZESTANIE, Oczywiście, możesz stanowić czynnik motywujący, czy to wprost, wspierająco, czy też po spojrzeniu uczciwemu, co Tobie wyrządziła, ale koniec końców wypływa to wszystko z tej jednej osoby, osoby pijącej. Mówię to też dlatego, by uwolnić od wyrzutów sumienia także i moje otoczenie - nie ma w tym żadnej Waszej winy. Nie przyczyniliście się do tego żadnym zachowaniem, żadnym wspólnie wypitym alkoholem, żadną imprezą, nawet moja matka nie stanowi tu końcowego usprawiedliwienia. Tak się po prostu stało. I z przyczynami muszę się zmierzyć sama, bo są we mnie wyłącznie. Choć nie od początku to wiedziałam.
Działa to też w drugą stronę nieraz - jak chce pić, to tej osoby nie uratujesz, więc i przestań się obwiniać, że przez Ciebie jest na dnie, że nie zrobiłeś/-aś wystarczająco. Znam przypadki, gdy alkoholik/-czka się rozwodził/-a, by móc w spokoju oddać się nałogowi.
Podpowiadać, wspierać, radzić, otaczać troską, ale pamiętać, że koniec końców jesteśmy jednostkami i o siebie musimy przede wszystkim zadbać. Jak i ci na terapii dbają wyłącznie o siebie. Z przeróżnych powodów, ale chodzi o nich... o nas samych.

No więc jesteśmy po wstępnym wywiadzie, czekamy na terapeutę. Który nie pyta w jakiś wyszukany sposób, wita Cię uprzejmie i, jak to lekarz, pyta z czym przychodzisz, jaki jest - wg Ciebie na razie - Twój problem i czego oczekujesz.
I, jak w przypadku każdej innej wizyty lekarskiej, stawia diagnozę na podstawie tego, co usłyszała. Jednak co ważne i czego się obawiałam idąc tam - nie pozwala Ci przesadnie na potok własnej inwencji oratoryjnej. Słucha na początku, ale potem zadaje rzeczowe, konkretne pytania. Od Sasa do lasa, o konflikty z prawem, o wizyty na izbie wytrzeźwień, o tym ile, co, w jakich ilościach, ile czasu, czy wykazywana była agresja, jak z pracą, czy alkohol na nią wpływał, czy zdarzało się pić od rana, czy pojawiały się ciągi, kliny, czy pojawiały się omamy wzrokowe, słuchowe, napady paranoiczne, deliryczne, no wszystko.
I stawia diagnozę, często bolesną, może druzgocącą, ale na ogół niestety prawdziwą. U mnie to było 6/6, co bynajmniej nie jest dobrym wynikiem, o czym dowiedziałam się kilka dni później. Następnie składa ofertę, właśnie w postaci wachlarza usług, o których wspominałam wyżej. Godzisz się na jakiś wariant albo nie, krótka piłka. Oni nie mają obowiązku Ci pomóc. O ile nie skierował Cię sąd czy inne organy prawne to wszystko zależy od Ciebie. I tylko pozornie brzmi jak wreszcie upragniona wolność wyboru. Są uprzejmi, ale stawiają sprawę jasno - wedle ustalonych objawów a jest ich właśnie 6 i za chwilę je wypiszę, masz problem i damy Ci wszelkie narzędzia pomocne w walce z nim, ale to czy i jak z nich skorzystasz to tylko Twoja decyzja. Mamy pewne zasady - o nich też zaraz powiem - i oczekujemy, że się do nich dostosujesz, we własnym interesie. Ale nie będziemy do Ciebie dzwonić by przypomnieć o spotkaniu, nie będziemy Cię ścigać jak się nie pojawisz, nie będziemy ingerować w to, jak postanowisz o siebie zadbać. Albo nie postanowisz z jakichś przyczyn. Pomożemy Ci jak tylko umiemy, ale tylko jeśli chcesz.

Brutalne, ale uczciwe.

Ale to jeszcze nie jest koniec, to, że się wstępnie zgadzasz to nie znaczy, że "klepnięte", nie-e. Dostajesz harmonogram wstępny, na który składa się
  • jeden obligatoryjny miting AA, trwa on 2h z jedną, około kwadransową przerwą, odbywa się w przychodni wtedy i wtedy
  • dwa spotkania grupy wprowadzającej, odbywają się one raz w tygodniu, więc musisz na to poświęcić 2 tygodnie. grupa, jak sama nazwa wskazuje, uświadamia Ci czym jest alkoholizm, jakie są jego objawy - wtedy dowiedziałam się, co skrywa się za enigmatycznym "6 na 6", opowiada o tym co, o ile będziesz współpracować, stanie się z Tobą w trakcie, czemu zostaniesz poddany, no po prostu Cię... wprowadzi. i opowie o Dzienniczku Uczuć, który teoretycznie należy założyć. ja nie mam. i też wyjaśnię dalej dlaczego.
  • wizyta u psychologa, czyli tego Twojego startowego terapeuty, ale dopiero jak zaliczysz oba spotkania wprowadzające, bez nich no pasaran. i nie ściemnisz, bo to są pierwsze spotkania na których musisz wpisywać się na listę. wbrew pozorom ta ewidencja jest przydatna, potem powiem czemu
  • wizyta u psychiatry w najbliższym dostępnym terminie. no u mnie akurat wypadło tak, że miałam ją na finał tej całej procedury, bo wcześniej nie było miejsc. z grubsza idzie o to, czy spożyty w życiu alkohol nie wyrządził szkód w pracy mózgu, włączając w to kwestie np. samobójcze (myśli, próby). u mnie skończyła się receptą, w zamierzeniu nasenną, w efekcie antydepresyjną. grunt, że przepisane działa.
Obiecałam kilka wyjaśnień, a zatem...

6 tzw. osiowych objawów alkoholizmu
  1. Silne pragnienie, lub poczucie przymusu picia (tzw. „głód alkoholowy”)
  2. Trudność, lub wręcz brak kontroli zachowań związanych z piciem alkoholu: trudność w unikaniu rozpoczęcia picia, jego zakończeniu, ilości wypitego alkoholu - innymi słowy, chciało się wypić dwa piwka, wypiło się pięć, nie wiadomo jak; nadto też wliczają się w to ciągi, czyli picie dniami, tygodniami, latami
  3. Objawy po odstawieniu alkoholu: drżenie, nadciśnienie tętnicze, nudności, wymioty, biegunka, bezsenność, niepokój, w krańcowej postaci majaczenie drżenne) lub stosowanie tzw. klina, czyli picie alkoholu w celu usunięcia tych objawów - no tu mam u siebie przykład krytycznego poranka, o którym mówiłam na początku. nadto coś, z czego sobie można nie zdawać sprawy, bo jest tak powszechne, że kto by myślał, że to nie jest normalne. mianowicie klin. terapeuta brutalnie uświadamia, że sorry bardzo, ale naturalną reakcją na zatrucie czymkolwiek, również alkoholem jest wstręt do winowajcy naszego złego samopoczucia a jeśli jesteśmy w stanie kontynuować mimo złego samopoczucia, to coś tu mocno nie gra. i rzeczywiście, wystarczy sobie przypomnieć, no ja przynajmniej sobie przypomniałam, poważne zatrucie pokarmowe. u mnie był to pieczony drób. przez kilka ładnych lat nie mogłam patrzeć, czuć, być w pobliżu pieczonego kurczaka czy innych podpalanych ptaków, bo mi wracało wszystko. a szkoda ogromna, bo dzieckiem będąc kochałam kurczaki z rożna, zwłaszcza udka. u znajomych też obserwuję - kilka ładnych dni czy tygodni nawet po ostrym piciu nie chcą patrzeć w kierunku alkoholu. no ja patrzyłam i to już na drugi dzień. patrzyłam, spożywałam, wchodziło bezproblemowo. co dowodzi o problemie.
  4. Zmieniona (najczęściej zwiększona tolerancja) alkoholu: w celu osiągnięcia tych samych efektów trzeba wypić coraz więcej - jasne? jasne. kiedyś miły rauszyk był po dwóch kieliszkach wina, teraz potrzeba całej butelki, żeby zechciało zaszumieć. albo półtorej. albo dwóch. dwóch i pół? nadto uwaga - jeśli wg siebie wyrabiasz się w piciu, czyli mocnieje Ci głowa, poczytujesz sobie za chlubę, że e, kiedyś nie umiałem/-am pić i po sekundzie byłem z głową w kiblu, ale teraz? teraz mogę wciągać równo i nic, to to wcale nie jest powód do dumy. tzn. że organizm się uzależnił, tj. zwiększył tolerancję a normalnie nie powinien, przykro mi
  5. Koncentracja życia wokół picia kosztem zainteresowań i obowiązków: zaniedbywane są inne przyjemności, zainteresowania, a zachowania ograniczają się do 1-2 wzorców - też chyba proste, choć trudne do zaakceptowania po uświadomieniu. szukasz imprez, gdzie jest alkohol, umawiasz się nie ze znajomymi tylko ze znajomymi na picie, bierzesz w pracy kacowe, jak masz to zawalasz zobowiązania wobec rodziny, no prostu alkohol staje się istotnym aspektem podczas podejmowania decyzji o tym jak spędzisz czas. aspektem "na tak",
  6. Uporczywe picie pomimo oczywistych dowodów na szkodliwość: pojawiające się konsekwencje zdrowotne, utrata pracy, utrata rodziny i inne - no co mam powiedzieć? zdarzało się. niekiedy im bardziej w kość, tym bardziej skłaniało do picia. a że, paradoksalnie, opijane problemy wynikały z wcześniejszego picia to nie docierało. głupia na tyle, by pić ale bystra na tyle, by wynajdywać przekonujące dla siebie usprawiedliwienia i wymówki
6/6, a czemu to nie jest wcale sukces świadczy dobitnie pewien maleńki szkopulik. Otóż by zostać zdiagnozowanym jako alkoholik należy spełniać trzy co najmniej z w/w warunków i to przez miesiąc - albo kilkakrotnie w ciągu roku w okresach krótszych niż miesiąc. Jak mówiłam, ja bujałam się tak przez 5 lat. Wnioski są jednoznaczne.

By móc podjąć temat dzienniczka uczuć należy wyjaśnić jedną, superistotną rzecz - alkoholizm to choroba. Choroba uczuć.
I tu się zatrzymam na chwilę, bo to jest coś, czego no nijak nie mogę przetłumaczyć części mojego otoczenia, co wywołuje co najmniej nieporozumienia, jak nie konflikty.

To. Jest. Choroba.
Tak, można twierdzić, że przyczyniłam się w sporym stopniu - mówię w swoim imieniu, ale można to odczytywać uniwersalnie - do jej wystąpienia, ale to podobna rozmowa jak, że przeziębiłam się czy mam wręcz zapalenie płuc, bo jak kretynka latałam w zimie bez kurtki, czapki i reszty stosownego rynsztunku. Czy to znaczy, że mam teraz położyć się i umrzeć? Nie szukać pomocy, lekarstw, terapii właśnie, mam się nie leczyć, bo popełniłam błąd? No chyba nie.
Zapewniam, że żadne z nas, alkoholików, narkomanów, hazardzistów czy innych ofiar nałogów nie odpowiadało w dzieciństwie na pytanie kim chcesz zostać jak dorośniesz? ćpunem, pijakiem, bankrutem. To się po prostu stało. Mimochodem, niechcący, może nawet poniekąd świadomie - ale nie celowo - tyle, że zagłuszało to wtedy coś o wiele gorszego, tak przynajmniej się wydawało. Lepiej się upić czy naćpać niż paraliżująco bać się świata za drzwiami czy oknem. Lepiej grać dalej i próbować się odkuć niż patrzeć w oczy bliskim, którzy z powodu nędzy albo głodują albo imają się różnych podejrzanych akcji. 
Oczywiście i na szczęście, nie wszystkie przypadki są tak dramatyczne. Są na terapiach i tacy, którzy po prostu pewnego dnia mówią basta, ale cholera, coś niespecjalnie im to bastowanie wychodzi a np. wstydzą się czy boją powiedzieć komuś bliskiemu, że mają z tym problem i chcą iść do specjalistów, anonimowo. Śmiało. Dobra Ich, że chcą coś robić ku poprawie swojej sytuacji, choćby li tylko zdrowotnej. Choć powiem szczerze, z tego co słyszę i obserwuję na terapiach grupowych, że o ile nie mogą przestać sami, tzn. że nie tylko organy się buntują, ale i głowa zaczęła działać na nieprawidłowych obrotach. Ale spokojnie, ci terapeuci tam wiedzą w których miejscach się popsuło i naprawią. Oczywiście pod warunkiem wydatnej współpracy.

A skoro o popsutej głowie to jest drugi człon...

To jest choroba. Choroba. Uczuć.
Najogólniej rzecz biorąc odczuwanie emocji okazuje się być - nieprzypadkowo tak mówię, bo dla mnie to nie było takie oczywiste - całkiem naturalną rzeczą i w sumie dopiero jak się ich nie odczuwa albo się przed nimi broni, to znaczy że jest problem i to spory. Albo psycho/socjo-patia, ale nie o tym teraz mowa. W pewnym momencie, niepostrzeżenie to, co miało pomagać doraźnie radzić sobie z jakimiś ekstremalnymi sytuacjami, skokami emocji, miało znieczulać, zaczyna działać nader nadgorliwie - znieczula na stałe. Rozregulowuje to całe emocjonalne radio na wskroś, wygłusza większość, zostawia tylko te o najwyższych rejestrach i niczym właśnie w zepsutym radio, te jeszcze dostrzegane emocje dają o sobie znać zupełnie nie wtedy, kiedy powinny. Stąd cały ciąg reakcji nieadekwatnych bądź niewspółmiernych do sytuacji. Lub huśtawki nastrojów rodem z podręczników o chorobie dwubiegunowej. Co ciekawe i o czym dowiedziałam się stosunkowo niedawno - można wykazywać objawy uzależnienia (a dokładniej mózg może pracować w sposób identyczny lub bardzo podobny, jak to dzieje się z nim przy uzależnieniu) jeszcze zanim w ogóle sięgnęło się po używkę. Wtedy uzależnienie idzie piorunem, bo już jakby grunt jest przygotowany i wystarczy tylko dodać ostatni element układanki w postaci alkoholu, narkotyku czy co tam się bierze.

Okej, więc dzienniczek uczuć.
Jest to taka forma, w której każdego dnia należy zapisywać pieczołowicie swoje emocje, włącznie z sytuacjami, w jakich się pojawiły. Istnieje schemat prowadzenia dzienniczka -
  • na każdy dzień przypada oddzielna, nowa strona, gdzie wpisuje się datę i dzień tygodnia
  • zapisy najlepiej prowadzić wieczorem, jednak można też nosić dzienniczek ze sobą i wypełniać go na bieżąco
  • nie należy zapisywać uczuć i wydarzeń z poprzedniego dnia - służy to wyeliminowaniu własnej oceny czy interpretacji, która mogłaby wypaczyć realny ogląd sytuacji
  • na początku prowadzenia dzienniczka można korzystać z listy uczuć, która ułatwia ich nazywanie jednak należy starać się samodzielnie je artykułować - taką listę dostaje się na grupie wprowadzającej, są na niej ze trzy czy cztery kolumny uczuć wszelakich i nie chodzi o to, by dzienniczek pęczniał od erudycji tylko by nie pisać jedynie, że fajnie, smutno, źle, dobrze bo przecież tęcza uczuć i emocji jest wielobarwna i są miliony stanów "pomiędzy"
  • uczucie zapisujemy wedle CZUŁEM/POCZUŁEM .... KIEDY/GDY ..... - ma to pozwolić uniknąć oskarżeń wobec kogokolwiek bądź czegokolwiek, dlatego nie używa się słów ponieważ i bo
  • po tygodniu siada się do dzienniczka i kolorem zielonym zaznacza się uczucia pozytywne, zaś kolorem czerwonym uczucia negatywne; następnie w kolumnach wypisuje się jedne i drugie i w zależności od tego, których jest więcej można oddychać z ulgą i dostrzegać, że wszystko jest ok i czyjaś forma jest dobra lub mieć się na baczności, najlepiej poinformować o tym terapeutów, bo to stanowić może zagrożenie dla abstynencji. dodatkowo należy przyjrzeć się temu, kiedy odczuwana jest dana emocja czy ogólniej mówiąc - jakie sytuacje czy okoliczności wywołują reakcje pozytywne a jakie negatywne i na podstawie tego można starać się wyeliminować to, co psuje nastrój
Ja tego nie prowadzę, choć z raz czy dwa próbowałam. I nawet nie dlatego, że mam coś przeciwko, bo brzmi sensownie acz żmudnie, ale przez pierwsze spotkania miałam taki bajzel w głowie, że o ile nie wydarzyło się coś spektakularnego - a o tym nie trzeba mi było pisać, bo wrzynało się w mózg na długo - to ja nawet nie wiem co i czy czułam. Na ogół to nic, jak za szybą, comfortably numb, otępiała nieco. A potem, wraz z rozwojem terapii, zaczęłam przejmować - odzyskiwać właściwie - kontrolę nad tym co czuję i jak robić, żeby sobie poprawiać a nie pogarszać, więc nie był mi ten dzienniczek potrzebny. No ale jest taka opcja, można prowadzić. Nikt przesadnie tego nie egzekwuje, przynajmniej nie na terapii ambulatoryjnej, więc nie jest źle.

Grupa wprowadzająca informuje też o tym, czym jest informacja zwrotna. Znajduje to zastosowanie nie tylko w wymiarze ogólnym, jako porada na życie, ale także wykorzystywane jest aktywnie podczas jednej z kolejnych form terapii, o której opowiem w kolejnym wpisie.
Informacja zwrotna to nic innego jak swoista recepta na wyrażanie swoich opinii, przemyśleń, wniosków, wszelakich komunikatów w sposób nieagresywny, niekonfliktowy, nieoceniający. W początkowej fazie brzmi to dość karykaturalnie, gdy postępuje się dokładnie według zasad wyrażania tejże informacji, ale po czasie się człowiek wyrabia i już jest mniej sztucznie.

Zalecenia jak wyrażać informację zwrotną:
  • Mów bezpośrednio do osoby, której chcesz przekazać informację. Gdy Ty ale nie gdy on/-a
  • Skup się na tym, co się dzieje tu i teraz - kwestia szacunku dla drugiej osoby
  • Mów o zachowaniu drugiej osoby, nie o niej samej - np. Udzielałeś/-aś się podczas ostatniego spotkania a nie Jesteś gadułą.
  • Przekazuj swoje obserwacje i spostrzeżenia, nie wnioski o drugiej osobie - Postąpiłeś/-aś nierozważnie zamiast Głupi/-a jesteś.
  • Nie oceniaj.
  • Nie dawaj rad, dziel się pomysłami i informacjami - Ja na Twoim miejscu...  a nie Zrób tak, tak i tak.
  • Myśl o tym, co ktoś powiedział a nie dlaczego to powiedział.
  • Mów zwięźle, zwracając uwagę, by wszystko to, co powiesz drugiej osobie mogło jej się rzeczywiście przydać a nie zalewaj ją wszystkim, co masz jej do powiedzenia
  • Pamiętaj, że informacja zwrotna ma służyć komuś a nie Tobie.
  • Używaj zwrotów takich jak: robisz na mnie wrażenie (tym, tym i tym), Twoje zachowanie powoduje, że ja..., odbieram Ciebie jako...., ja czułam... ja zapamiętałem/-am...., ja miałem takie doświadczenia (i tu wymieniasz), ja widziałem/-am (to, to i tamto), ja rozumiałem/-am (to, to i tamto)
Gdy już się odbędzie oba spotkania grupy wprowadzającej, jeden miting AA, jedną wizytę u psychiatry to wraca się do psychologa, który pyta o odczucia, wrażenia, o to, czy okazało się to przydatne i czy chce się kontynuować walkę. Jeśli tak - wtedy otrzymuje się tzw. kontrakt, czyli nic innego jak umowę między terapeutą (przychodnią) a pacjentem i tu są zachowane wszelkie oficjalne procedury, jedna kopia dla pacjenta, druga dla przychodni.
Nie umiem powiedzieć czy każda przychodnia odwykowa oferuje ten sam program zajęć, dlatego nie będę tu przytaczać treści kontraktu, by nie wprowadzać nikogo w błąd, jednak w ogólnym ujęciu chodzi o to, że pacjent zobowiązuje się do brania udziału we wszystkich spotkaniach grup terapeutycznych a jeśli się nie zjawi to ma ten fakt albo zgłosić przed albo wytłumaczyć się po; utrzymywania regularnego kontaktu z terapeutą prowadzącym - jak nic się nie dzieje to takie spotkania są raz, dwa razy w miesiącu; nie podejmowania żadnych innych terapii odwykowych w trakcie trwania tej w przychodni. Dodatkowo jest zasada, że jeśli delikwent złamie abstynencję to musi w pierwszej kolejności zwrócić się do swojego terapeuty i z nim omówić zajście a do tego czasu nie może uczestniczyć w terapiach grupowych. Z obserwacji mogę powiedzieć, że każdemu pozwalają wrócić po takiej rozmowie. Także jest nadzieja.

To tyle tytułem niezwykle rozwlekłego wstępu. Przepraszam, że tyle tego wyszło, ale musiałam wyjaśnić sprawy i terminy podstawowe. Zapewniam, że w ciągu tych pierwszych dwóch tygodni miałam sama głowę jak globus, starając się ogarnąć to wszystko. Chyba mi się udało.

W następnym wpisie opowiem jak wygląda już taka prawdziwa terapia, gdzie najkrótsza z nich trwa siedem tygodni...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz