3.01.2014

początek na początek

to się w tak zwanej pale nie mieści,
co się może człowiekowi z życiem porobić w przeciągu miesiąca,
ostatnich dwóch dni nawet.

jakby mi ktoś opowiedział tę historię..
ba! jak ja ją sama przedwczoraj opowiadałam,
to wiary nie dawałam, co mi z ust płynie,
żarty jakieś, kalumnie, bzdury niesamowite,
a tu co? sama prawda, tak było i jeszcze trochę jest.

przeżywa sobie człowiek jedenaście miesięcy w miarę w zdrowiu,
częstym niepokoju, ale takim, co go przetrwał w końcu,
matkę ze stołu zdejmuje, co się słania jak cień,
jako i ten też wygląda, a trochę - przepraszam! -
jak żółw, bo chuda niemożebnie i jej tak obojczyki wystają,
taką ma dużą - choć wcale nie - głowę w porównaniu do reszty,
jak żółw właśnie a wiem coś o tym, bo miałam,
miewa jakieś lęki, obawy, frustracje,
czy mu się uda rozwiązać kolejne sprawy,
by wreszcie odetchnąć jedenasty raz z ulgą,
bo się udało

i co? i w nagrodę się okazuje, że i tak mu się sypnie.
wszystko, jedno po drugim,
przy kolejnym upadku, to już liczyć przestałam,
no bo co? nic nie mogłam zrobić, to co się będę napinać.

a próbowałam, podnosiłam, zaklejałam, zaszywałam,
wydawało mi się, że mogę coś zrobić a skoro mi się wydawało,
to moim obowiązkiem było zrobić wszystko.
okazało się, że bez sensu, ale a kto wie, może sens by miało?

wzięłam więc wdech, zabrałam kubek, cukierki rozdałam,
nie mogłam się nawet po raz pierwszy tam rozpłakać -
a to sobie akurat policzę na plus, że nigdy tego nie zrobiłam,
serio, na okrągło tam ktoś płakał z tych czy innych przyczyn,
a ja nie, przysięgam, nawet cichcem w toalecie nie,
jak coś to tylko papierosy paliłam zamiast -
bo tym zajęły się koleżanki i je musiałam pocieszać,
choć to mnie należało; szaleństwo jakieś, ja je w swoim problemie wspierałam,
pożyczyłam, podziękowałam -
prawie wszystkim, są granice między kulturą a hipokryzją,
jednej osobie nie miałam za co dziękować, to i się wstrzymałam -
i poszłam.

wróciłam grzecznie do domu, znikąd się nie rzuciłam, w nic sobie nie strzeliłam,
miałam nie dotrwać do północy, po prostu iść spać,
ale w ostatnim geście przyjęłam zaproszenie,
po pół godzinie byłam gdzie indziej,
dwa dni wariactwa, pizzy, alkoholu, tak, też,
dziwnej telewizji, masy wsparcia i ciepłego luzu,
podniosłam oko w czwartek, zegarek powiedział,
że o, godzinę temu musiałabym być w...
ale nie musiałam, więc zamknęłam to oko na powrót
i tyle.

do siebie wróciłam jakoś po siedemnastej, spać znowu od dziewiątej
i cześć. bo co innego?

pewnie mi się zachce, pewnie znowu się sprężę,
tak może od poniedziałku zacznę od.. na nowo,
ale na razie już nie, nic, ani trochę, bardziej się chyba nie zawali.
a ja muszę odpocząć, nie godzić się, tylko wyzerować,
nie stawiać na nogi a przewrócić do góry nimi,
ale za chwilę. dobra?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz