12.01.2014

it really sucks

really, really, really sucks.

to nie jest tak, że ja to sobie jakoś specjalnie wymyśliłam, postanowiłam pewnego razu, że tak i już.
to się samo wytworzyło, ukształtowało, z czasem zaczęło - ku mojej wielkiej uldze i radości - sprawdzać, więc zostało.
że wśród ludzi, którzy bawią się w jakieś gierki, taktyczki, intrygi, podchody, mi udaje się mieć z ludźmi super naturalne relacje. oczywiście wtedy, gdy już zaczynam jakieś z nimi mieć, bo wiadomo, że rzadko,
ale skoro już, to właśnie takie. czyste, ludzkie, bez żadnych ale.

mogłam, widząc ich pierwszy raz w życiu, jeść z nimi barszcz biały - to nie był żurek, do cholery! - z termosu w parku, mogłam przesiedzieć i przegadać z nimi cały wieczór, choć też byłam pierwszy raz, mogłam po tygodniu oglądać z nimi całą noc filmy po niemiecku - żadne z nas nie znało wtedy tego języka na tyle, by coś z nich zrozumieć - i obudzić się rano przykryta troskliwie kocem, dostając kubek kawy i wcale nie czując się niezręcznie, że się zasiedziałam. mogłam, mogłam, mogłam to z nimi robić.
nie wiem czemu, czy to ja, czy to oni mi się tacy trafiali, nie wiem, ale nie było żadnych dziwnych napięć, przestróg, hamulców i wrażenia niestosowności.

strasznie ich za to ceniłam, że mogę. biorąc pod uwagę, że sama z sobą przez długi czas się czułam bardzo niestosownie, wiedziałam albo przynajmniej myślałam o sobie jak o jakimś dziwadle, to naprawdę czułam się dobrze z tym, że mogę swobodnie nim sobie być nie będąc tak odbieraną.

i nagle.

nie wiem, czy to wiek - o boże, oby nie, przecież jeszcze tyle przede mną - czy to co innego, ale chyba już nie mogę. chciałabym, ale nie mogę. zaczął się - a może skończył po prostu ten poprzedni - okres, gdy trzeba uważać na to co się mówi, co się robi, jak się mówi, ostrożnie dobierać żarty i opowiadać je sobie wpierw samej, by ocenić z każdej możliwej perspektywy, aż przestaną być śmieszne, trzeba stać się sztywnym. dorosłym.

można by, a przynajmniej ja tak robię, odnieść wrażenie, że jedno drugiemu nie przeszkadza, że dorośli też potrafią żartować i być z sobą zżyci, ale może nie? może oni też jeszcze nie dorośli?
może to ja wciąż jestem dzieckiem, któremu się wydaje, że można być szczerym, otwartym, naturalnym, ale tak naprawdę od pewnego momentu już nie można? nie wypada? tudzież wypada, ale tylko wtedy, gdy zajmuje się konkretne miejsce i ja go nie zajmuję?

może rzeczywiście jest tak, że takie jest życie i od pewnego momentu trzeba założyć przyciasny garnitur, za małe szpilki i bawić się już nie życiem, a w życie? patrząc po tych dorosłych, co ich się tym mianem określa, to chyba to na tym polega.

choć mam naprawdę szczerą nadzieję, że nie. że można podpisać umowy, zapłacić rachunki, zrobić te wszystkie dorosłe rzeczy a potem iść na barszcz do parku - ok, może być nawet żurek, już trudno - przesiedzieć całą noc gadając w trakcie niemieckojęzycznych filmów. bo i tak nic z nich nie rozumiemy. a z siebie, podobno, tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz