a dzieje się to tak.
kładziesz się późno, koło północy, powiedzmy.
normalnie kładłabyś się później,
ale nie możesz - bo zobowiązania rano.
po godzinie wreszcie zasypiasz,
by po godzinie następnej obudziło cię byle co.
byle sen, byle strzał, byle ból.
zęba na przykład, bo one są silne
i umieją budzić.
nie bierzesz na niego nic,
trochę przez to, że już nic na ciebie nie działa,
a trochę, żeby się sprawdzić - ile wytrzymasz.
wytrzymujesz cały ciąg, choć chcesz chodzić po ścianach.
ale nic nie weźmiesz,
bo tylko cię otępi. a tego nie lubisz.
możesz pić, dopóki cię nie zmoże,
ale wtedy zmaga cię do rana, jest dobrze.
proszki dają ci niepotrzebne jazdy,
nic ze snu.
ból mija, a ty myślisz.
widzisz alegorię, znaki.
te pieprzone symbole, analogie,
zawsze.
w sekundę widzisz to mężne przetrzymywanie bólu,
które towarzyszy ci od zawsze. od początku pamięci.
ile zniesiesz, ile wytrzymasz. krzyków, złych myśli, gniewu.
upadłych nadziei, odtrąceń, niechęci.
od razu widzisz siebie w szkole,
gdy wytrzymywałaś te wszystkie obelgi, ataki,
gdzie hartowałaś siebie, bo wiedziałaś,
że to, co spotkało cię w ciągu dnia
jest niczym w porównaniu z tym,
co spotyka cię w nocy.
bo za dnia oni są nieważni, nieistotni.
dopiero ci z nocy powinni coś znaczyć.
a nie chcą.
i usypiasz, znużona, otępiała wytrzymanym bólem fizycznym.
i refleksją po nim.
na pół godziny.
oho, kury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz