19.02.2013

I

właśnie wtedy, gdy miałam sobie krzepiąco życzyć powodzenia,
zaczęłam coraz dokładniej zdawać sprawę,
co, ile i przez ile się tak naprawdę wydarzyło.

I że nie mam co szukać usprawiedliwień,
ani rzucać nienawistnie okiem w stronę winnych,
bo temu to akurat winna jestem tylko
i wyłącznie - ja.
Nie pobłażliwie fragmentom, nie odcinkom -
całości.

Sześciu miesiącom - mniej lub bardziej -
radosnej egzystencji.

Preteksty? O, preteksty znajdowałam w sekundę.
Tylko, że nie powinnam, nie ja.
A jeśli ja, to cholera, jakim prawem?

Przecież ja taka nie byłam, nie jestem -
mam nadzieję -
i na pewno nie chcę być.

Szczęśliwie, poza przerażeniu jednak,
nie towarzyszy mi teraz obawa,
czy ja to posprzątam wszystko,
bo posprzątam, nie takie rzeczy przecież.

Ale nie, nie, nie, żadnych innych,
tylko ja sobie to zrobiłam.
Ja ponoszę pełną odpowiedzialność
za swoją bezkresną, w tym wypadku,
głupotę.
I to ja - i tylko ja -
muszę to poogarniać, ponaprawiać,
posprzątać.

Dopóki mogę, dopóki jest czas
i dopóki jest o co.
O kogo. O siebie. Tylko i wyłącznie.
I aż.

Kuć żelazo, nie poddawać się,
porażki traktować motywująco
i nie iść ze sobą na lifting, nie bawić się
w wielkie usuwanie śladów,
żeby stały ku przestrodze.

I iść spać, bo Jutro.

Rozpasałaś się, panna,
totalnie zgłupiałaś.
Trzeba poskręcać te zwoje na nowo.
Własnoręcznie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz