17.06.2012

i'm losing it.

mam czasem taki moment, przytrafia się on najczęściej kiedy? w nocy, no pewnie. w końcu nie po to nie sypiam, żeby nie przytrafiały mi się wtedy Momenty, nie? więc czasem uderza we mnie myśl, umiarkowanie może błyskotliwa, to raczej nie myśl właściwie a uświadomienie sobie faktu, że te moje dwadzieścia cztery lata to tak naprawdę początek. koniec etapu, co najwyżej, ale początek całej tej wycieczki.

możemy oczywiście uznać prawdopodobieństwo tego słynnego autobusu, który miałby mnie potrącić śmiertelnie na drugi dzień czy też, niczym gwiazdy rocka, zginę marnie w wieku lat dwudziestu siedmiu, czyli już jakoś za chwilę, tudzież faktycznie - wszak noszę w sobie bombę - pewnego dnia ona wysiądzie, ale wszystkie te scenariusze, a zwłaszcza ten o zgonie rock'n'rollowca mają nikłe szanse.

nigdy nie byłam typem rock'n'rollowca, wbrew temu co widać po mojej płytotece czy statystykach w pewnym serwisie scrobblującym. najczęściej to był taki pieprzony harcerzyk, sztywny żołnierzyk, bohater, ale nie książek, tylko komiksów. Batman, cholera, który nadawał się do łapania w locie spadających. i to byłoby całkiem spoko, gdyby na tym się nie kończyło.

gdy przychodzi do opisywania mnie komukolwiek, to słyszę, że dojrzała, odpowiedzialna, inteligentna, mądra, opiekuńcza, rozsądna... to naprawdę jest wartościowe i poniekąd wzruszające, tyle, że brzmi jakbym miała lat 40 co najmniej. o wpływie tego na fizis to już nie wspomnę, bo jak mi na studiach powiedzieli, a miałam wtedy lat 22 do jasnej cholery, że myśleli, iż mam 26 co najmniej, to nie tyle zrobiło mi się po kobiecemu przykro, co wtedy zaczęła nachodzić mnie myśl, która właśnie teraz jest spisywana - o wpływie jednego na drugie.

faktycznie, ja zawsze byłam na posterunku. nieistotne z jakich powodów, nieważne, że musiałam, nie jestem wyjątkowa, ludzie wokół też mają, jak to się ładnie nazywa, trudne dzieciństwo i jakoś, cholera, nie stoją nigdzie. i nic dziwnego, że wciąż nachodzi mnie myśl, że you're already dead, Lisa, bo w ogóle niczego z tego życia nie brałam. nic więc dziwnego, że mi się jawi jako kiepskie.

ja sobie mogę gratulować, pewnie, że jestem kolumną i opoką, bo to takie napawające dumą, ale i stąd się bierze wniosek, że ja już właściwie swoje życie przeżyłam. a przynajmniej większość. wiem, co powinnam wiedzieć a czego inni jeszcze nie wiedzą, więc im mówię, a oni są wdzięczni. to jest naprawdę bardzo fajne, jak są wdzięczni, tylko normalnie to się jest wdzięcznym za to dziadkom. babciom. weteranom wojennym. a nie jakiejś siksie, która dopiero jest na starcie.

i z tego się bierze potem poczucie zażenowania, wstydu a przede wszystkim - winy, gdy zachowam się nie źle, tylko adekwatnie do swojego wieku. boże, ja się upiłam? ja wróciłam zygzakiem do domu? ja nie pamiętam jak do niego wróciłam? mnie przyłapali w łóżku z chłopakiem? btw uwielbiam M. za tekst, który sprzedała wtedy zszokowanemu ojcu; zadzwonił do niej ponoć i wyrzucił "ale wiesz, i to z takim gówniarzem!" [miał 23 lata, ja miałam 18, hej, był o 5 lat starszy, dla mnie to nie był gówniarz, halo] na co ta spokojnie spytała, czy wolałby, gdyby był w jego wieku. przecież to jest normalne, tu nie ma sobie czego wyrzucać a jeśli nawet trochę, bo dumnym też nie ma być z czego, to to jest do przeżycia. ja sobie nie poradzę?

teoretycznie mogę. czuję się trochę bowiem niepewnie, jak spec od budowania biurowców, niepotrafiący postawić szopy, no boże drogi, to jest do nadrobienia. musi być. mam nadzieję, że jest.

mam pracę, a jakbym nawet miała nie mieć tej, to już się czuję pewniej, na wypadek potrzeby szukania nowej, wtedy byłam taki żółtodziób zlękniony, debiutant. mam kredyt. mam raty do opłacenia. mam swój udział w budżecie domowym, często dość niespodziewany, bo trzeba na już. ok. ale poza tym coś zostaje. niedużo, bo niedużo, ale ja nie mam wygórowanych potrzeb. rzecz w tym, że się cykam. wisi nade mną ta wyuczona Odpowiedzialność, ten Rozsądek, ta czarna wizja Konsekwencji. to ciągłe uciekanie przed widokiem kogoś, kto na mój czyn puka się w głowę. wszystko jest precyzyjnie wykalkulowane, świetnie wiem, kim chcę zostać, jak dorosnę. tylko zapomniałam, że jeszcze nie jestem.

for now, I just don't want to be buried alive. w końcu jeszcze drugie tyle. a przy moim szczęściu, dwa razy tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz