dość już załamywania rąk, dość łapania się nimi za głowę, dość wmawiania sobie i proszenia po cichu, że say it ain't so, kiedy it is so like hell. z piekłem da się walczyć, trzeba tylko stawić czoła.
popatrzeć spode łba na tych, co się pod nim załamują jak suche, smutne, żałosne, żenujące, szare, nijakie, gałązki, wzdrygnąć ramionami, wzdrygnąć się z odrazą i na złość, na przekór, na ruinach powstać. gromić wzrokiem, patrzeć jak pod nim płoną, jak mylą to z ogniskiem domowym, rodzinnym, miłosnym, przyjaźni, jak wyciągają doń ręce i nie widzą, że sczerniały po łokcie.
wstać, żyć, budować, ustawiać. sobie w głowie, nie ich. oni się niech łudzą, im to dobrze robi, budują sobie kłamstwo i się w nim zapadają. mali, słabi kłamcy. co to wczoraj jeszcze nigdy, a dziś byle tylko. i to za pół darmo. ciężko takich szanować.
a powiedzmy sobie szczerze - ja cię mogę kochać, lubić, uwielbiać, pragnąć, kpić, nie znosić, nienawidzić, nie rozumieć, nie słuchać, nie patrzeć, nie chcieć przez jakiś czas, ale szacunek muszę mieć zawsze. jak jego nie ma, to już nie ma niczego. gratuluję.
przynajmniej mam go do siebie. i to najważniejsze.
bo to jest podwalina pod siłę do przetrwania, pod patrzenie wokół z politowaniem już teraz i ha. i nie mów, że to pycha, bo to co najwyżej ty możesz mieć po sobie niestrawność. za którą płacić nie muszę. i nie będę.
go, go, create your imitation of life, enjoy it or try at least to and come back. bo wrócisz. nie wytrzymasz i wrócisz, wiem. nie, że do mnie, ot - zobaczysz się w sukience, zobaczysz czyje łóżko, zobaczysz spodnie w kancik i rzucisz to wszystko w kąt. i rozpłaczesz się rzewnie, że nie wyszło. a jak miało wyjść, skoro oddajesz osobowość przy wejściu? odwieszasz, jak płaszcz.
ja poczekam. i nawet nie zauważę nieobecności, bo będę miała siebie. nadal.
to kręci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz