12.10.2011

recurrent reflection.

according to my day planner I don't give a fuck. and I really enjoy it.


bo tym razem to nie jest depresyjno-fatalistyczne niedawanie fucka, prędzej niedawanie go za innych i inne. bez fajerwerków żyję chwilą sobie i jest fajnie, dobrze, bezproblemowo. to, że nie śpię pomimo pory dość dziwacznej nie wynika wreszcie z zadręczania się jakimiś sprawami, najczęściej cudzymi, acz bywało, że moimi, ot - tak sobie wymyśliłam.
lubię noc i tego nie zmienię, nie da się. próbowałam patentów w stylu grzecznego chodzenia spać po ostatniej dobranocce, co oznacza jakąś 23, ale się męczę. a ja naprawdę mam w sobie dużą dozę hedonizmu i choć nie wyraża się on w dogadzaniu sobie dobrami materialnymi czy też ostentacyjnym olewaniu problemów, to no naprawdę nigdy się godzę na jakikolwiek układ, pomysł, nie podejmuję decyzji o przedsięwzięciu czegokolwiek, co miałoby mi bardziej szkodzić niż służyć.
oczywiście ocena rozłożenia się tych akcentów zależy tylko i wyłącznie do mnie, więc nie jest to sztampowy podział palenie szkodzi, więc rzucam - śniadania są zdrowe, więc jadam. ważniejsze jest dla mnie, że palić zwyczajnie lubię a w porze śniadaniowej nie jestem głodna, więc zmuszanie się mi bardziej zaszkodzi.
acz z tym śniadaniem to nie jest najszczęśliwszy przykład, bo nieco się moje zapatrywania na żywienie własne zmieniło. ale zasadę widać.
nie śpię co drugą noc. na zmianę ze spaniem od powrotu z pracy do ok. 4. w tygodniu; w weekendy to różnie. nikt na tym nie cierpi, mój szumny tryb życia nie jest aż tak przez to spaczony, nie mam większych problemów z wychodzeniem z domu wieczorami, bywa, że i dwa razy w tygodniu, ot - umawiam się w te dni nieśpiące i tyle. to jest ulubiony zarzut kogokolwiek, komu o tym mówię - bo z Tobą w takim wypadku nie da się niczego zaplanować. bardzo właśnie da się, o ile to jest faktycznie planowanie. na spontaniczne akcje i tak się rzadko godzę, więc gdzie tu problem?
ten cały misterny rozkład służy jednemu - niespóźnianiu się do pracy, co, biorąc pod uwagę, że mi się zdarzyło, to nie jest łatwe w tych godzinach. gdybym lubiła to chodzenie koło 23... ale to już mamy chyba wyjaśnione.
pracy, w której owo niedawanie fucka przydaje się najbardziej, acz nie w pospolitej kwestii reakcji na kierownictwo, bynajmniej. aż mi jest czasem trochę nieswojo od tej ich sympatii. bo teraz sobie wyobraźcie scenę, kiedy Kierownik idzie korytarzem i po kierowniczemu kurwi, kurwi, kurwi i nagle o, cześć Karolinka. można się strapić.jego zakusy na uczynienie ze mnie blondynki ukróciłam wczoraj spokojnym i rzeczowym wyjaśnieniem, że raczej nie, bo mi to strasznie włosy zniszczy. a ja je lubię jednak, choć tnę zapamiętale co i rusz, choć siwieją miejscami (dziwnie mi z tym), to wolałabym ich nie niszczyć jakoś inwazyjnie. już i tak je przećwiczyłam przy okazji śliwek, bakłażanów, owoców granatu, ognistej czerwieni, wiśni... działo się. teraz niech trochę poodpoczywają sobie. jest jeszcze jeden powód, ale mu go nie wyjawię, bo to zbędna nieuprzejmość - tandeta z jaką związane jest przemienianie rodowitej brunetki, z całym jej kolorytem nie tylko na głowie, w blondynę. nie jestem typem blondynki po prostu. znam tylko jedną ostro tlenioną, której w tym nadzwyczaj dobrze, ale ona jest modelką, no i, z całym szacunkiem dla mnie samej, ale nie ta liga jednak.
z Emilką z kolei - taką niżej od kierownika, ale wyżej ode mnie - współpracuje mi się nadzwyczaj dobrze a ewentualne chwilowe spięcia wynikają z faktu, że chyba tylko my tam mamy jakieś charaktery. może nawet charakterki. ale jak mówię, to chwilowe jest, po kwadransie jest po krzyku i dochodzimy do porozumienia. korzystnego dla obu stron, a nie, że jedna - w tym przypadku powinnam to być pewnie ja - kładzie uszy po sobie i klnąc pod nosem, wykonuje polecenia. co to by była za współpraca.
MNK niezawodnie nadal głupia jest jak but, ale wg mojej nowej filozofii, I don't give..., prawda. nawet gdy opowiada o tym, jak omal nie wykończyła swojego siedmioletniego syna serwując mu całą butelkę syropu w dwa dni, no bo przecież tam w tym dawkowaniu to głupoty piszą. a co mnie to w sumie obchodzi, że to jej dziecko się odwodni, bo świetnie wiem, czym się kończy przedawkowanie syropu i u mnie, dorosłej osoby spowoduje jedynie pewną niedogodność, o tyle na siedmioletnim szczawiu... pf. like I care.
mój psychopatyczny stalker i wszystko co z nim powiązane interesuje mnie coraz to i mniej, bo co się stało, to się nie odstanie i jeśli teraz kto inny ma go na głowie to niech i sam się z nim męczy. już mi szczęśliwie wywietrzały z głowy pomysły ostrzeżeń i wybawiań spod jego bacznego oka innych. i tak wróżyłam sobie nikłe powodzenie.
problemy świata wszelakiego zdają się być w stanie constans i tylko doglądam czy aby im coś spektakularnie nie pieprznie na dniach, względnie nie polepszy również na dniach, jak coś to jestem, ale i nie więcej, niźli by sobie tego życzyli. rączki mam dwie, chętnie udzielę, ale mniej gorliwie.

i to by chyba było na tyle, na dziś, na teraz. faktycznie kiepsko mi idzie mówienie o tym, że jest dobrze. pewnie dlatego, że wolę to przeżywać, nacieszać się, miast marnować czas na pisanie. może ja naprawdę pójdę do kina na tego Almodovara?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz