
a jak się robi sequel, to nie można mieć za złe, że pójdzie on pod lupę porównań z częścią pierwszą. naturalne. więc zacznijmy od tego, że Dogville nie zrozumiałam - a przynajmniej miałam co do tego wątpliwości - a Manderlay miałam jak na dłoni, było takie obrzydliwie oczywiste. i przewidywalne. i stereotypowe. i z misją. i jeśli już posługiwało się symboliką, to taką wyświechtaną.
zapewne to moja wina, bo sobie po von Trierze obiecywałam i ten film, pod czyimkolwiek innym nazwiskiem, by mi się nie wiem... może nie od razu podobał ale byłby do przyjęcia, a tak? z drugiej jednak strony, to co słyszałam nt. Antychrysta świadczy dobitnie o tym, że Manderlay to nie jest wypadek przy pracy i reżyser po prostu się popsuł. szkoda, oj, jakaż wielka.
dodane: jeszcze gwoli porównań, chciałabym się publicznie rozżalić nad brakiem JAKIEJKOLWIEK innowacji. poleciał na motywie z Dogville całkiem, tyle, że tam to było inne, nowe, ciekawe. tu ciekawe nie było, chyba, że ktoś Dogville nie widział. zazdroszczę, kopara mu wtedy opadnie.
chcecie fabułę? a proszę bardzo. uwaga: mogę ją swobodnie opisać, bo jest do opisania, jak zawartość słoika. zero smaczków, nieuchwytnych akcentów, nic. toporna historia. zapakowana i na eksport.
więc jak pamiętacie, Grace (Bryce Dallas Howard, zamiast Nicole Kidman znanej z Dogville) wydostała się z Dogville i z ojcem (Willem Dafoe) ruszyła w trasę. zatrzymali się w... Manderlay, rzecz jasna, miasteczku czarnoskórych niewolników. jako miła, dobra i kochana postanawia tam osiąść i oduczyć mieszkańców poddaństwa, w zamian oferując im demokrację. mówimy o latach trzydziestych, ubiegłego wieku.
i teraz zaczynamy koncert schematów. bo czyż udało jej się to, a mieszkańcy w mig podchwycili ideę? gdzieżby. czy chcieli dobrowolnie słuchać małej, białej kobiety? ni cholery. czy ten, który był do niej uprzedzony najbardziej, się w niej zakochuje? no przecież! czy gdy przychodzi co do czego i Grace ma opuścić Manderlay, bo już przekonała mieszkańców do tego, iż nie muszą żyć w strachu i na czyjeś rozkazy, to wszyscy optują za tym, by została?...
proste, jasne, oczywiste, scen gorszących nie ma - poza może jedną czy dwiema, choć trącą Marysią Peszek i tym na siłę wpieranym symbolizmem. na chama wręcz wpieranym. ja nie wiem, ja nie przywykłam do tego, by mi niemal pisano pod obrazem ej, to nie jest tak jak myślisz, it's nothing as it seems. co prawda miałam niegdyś do czynienia z pewnym autorem wierszy, który był tak żałosnym autorem, że stał nade mną z linijką i mówił dobrze, dobra interpretacja. w ogóle heloł?
jakieś to jest takie... ja nie wiem, smutne jednak. tonący brzytwy się chwyta i musi sięgać po oczywiste alegorie i właściwie, to ten film można by zapodać dzieciom. mhm, von Triera dzieciom polecam - tak źle jest. mogłabym się jeszcze zawahać nad tymi gorszącymi scenami ale pewna jestem, że widziały już gorsze akcje. jeśli same nie brały w nich udziału, rzecz jasna.
no a ja dzieckiem nie jestem. a już na pewno nie dziecinnym kinomanem i już przy tej okazji pisałam, po co sięgam po von Triera a tu takie coś? ałć. tak bolało, że od razu poleciałam się wypłakać na to rozczarowanie.
ach, a to co się stało na końcu przewidziałam gdzieś w połowie. i nie, nie dlatego, że jestem taka super domyślna.
jak ktoś chce mnie wypatroszyć za opowiedzenie filmu, to niechaj patroszy. ja mogę nie zdradzać sekretów filmów, które polecam, faktycznie, niech sami odkrywają. a tego? tego nie polecam wcale.
refleksje mam jeszcze dwie - jedynym plusem jest poster, ten co go u góry dałam. i czemu Grace musiała być taka nieatrakcyjna nago? to jest jakiś chwyt kultury masowej, pretendującej do roli niemasowej, że kobiety są nieatrakcyjne i dlatego to jest sztuka? like walczymy ze stereotypami? przepraszam, ale przez to wbijamy się w kolejny, mówiący o tym, że co offowe musi być brzydkie. i jak nie dojrzy się piękna wewnątrz, to znaczy, że perły przed wieprze. pff.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz