4.05.2010

Mała księżniczka.

To nie jest recenzja Kids, to raczej refleksja po, dlatego właściwą recenzję napiszę kiedy indziej. Może.

Choć pewnie wydaje się to być nieprawdopodobne, to dziecko spod znaku broken home może mieć syndrom Małej Księżniczki, która wychowywana w alkoholowej mgiełce, może kompletnie nie używać życia.

Można było na nią chuchać i dmuchać, z uwagi na liczne, przebyte za bardzo młodu, choroby trzymać pod kloszem, odseparować od rówieśników i sprawić, by jak dorośnie, nie mogło się zapisywać do grup na Fejsie w stylu gdy byłem mały, to krzyczałem pod oknem MAMO, ZRZUĆ MI....

Dodatkowo, i to już jest prawdopodobne, ba! uwzględnione nawet w kilku podręcznikach o DDA (Dorosłe Dzieci Alkoholików), od kiedy pamiętam posiadam żelazną granicę i za nic jej nie przekraczam. Co wyraźnie zubożyło rozrywkową odsłonę mojej radosnej egzystencji.

Do siedemnastego roku życia nie tykałam alkoholu. Nie nie upijałam się, miałam twarde postanowienie niespożywania alkoholu w jakiejkolwiek formie i ilości. Było to nawet nieco zabawne - najpierw patrzyli się na mnie jak na kosmitkę, a potem ja sobie to odrabiałam, gdy byłam jedyna trzeźwa w towarzystwie.
Nie, że miałam zakaz. Proste jak drut - dziadek, mama, brat, więc się bałam, że i ja w to wpadnę. A że najlepszym środkiem antykoncepcyjnym jest celibat, to...

A skoro o celibacie mowa, to też nie szalałam. Myślę, że to przez to, że temat seksu istniał w domu na porządku dziennym. T. robił w gumkach, więc zarówno te, jak i ulotki do nich dodawane, walały się po całym domu. Skutecznie powstrzymując typową dla dzieciaków, ekscytację tematem. Nie miałam nigdy cenzurowanych filmów, może poza kilkoma ale nie ze względu na nagość w nich występującą, tylko dlatego, że byłam za młoda na pewne tematy tak ogółem. Dlatego spokojnie oglądałam np. Striptease przy jednoczesnym zakazie oglądania Midnight Cowboy czy Wielkiego Żarcia. Tylko ja jedna wiem, jaką sobie traumę zafundowałam, oglądając nielegalnie Salo: 120 dni Sodomy w wieku lat chyba 11-stu.
Rozmawiano ze mną swobodnie - choć nie pamiętam, kto mnie uświadomił - podrzucając książki i encyklopedie, więc zawsze łączyłam seks z uczuciami. Co obecnie mi trochę bruździ, bo chciałoby się być rozwiązłą nieco a tu kicha.
Potwierdzona praktyką - nie najlepiej wspominam zarówno bezuczuciowy seks, jak i wszystkie inne formy zbliżeń. Na tyle kiepsko, że nigdy więcej.

Ponadto nie nadwyrężam niczyich nerwów, dzwonię jak się mam spóźnić, informuję, że nie wrócę na noc - rzadko nie wracam - film mi się urwał może ze dwa razy w życiu.

I to jest, nie robię tego pod żadnym przymusem. Pojechałam do tych Niemiec, byłam sama sobie sterem, okrętem i w ogóle. Kłamstwem byłoby mówienie, że nie piłam. Nawet sporo i często, ale nie zrobiłam niczego, czego nie zrobiłam na trzeźwo.
Inna sprawa, że tam nam na więcej pozwalano. Mogliśmy np. w nocy wejść przez okno do sali gimnastycznej, gdzie znajdowała się scena z instrumentami, przez okno sobie wynieść do pokoju piec i gitarę i... ojej, jakież to było super. Mieszkaliśmy we czworo, każde z nas było względem drugiego baardzo tolerancyjne, więc nikt się nie irytował, że koło 3-ej w nocy At1st szył na basie, na pół domu. Jedyne, czego na trzeźwo bym nie miała, to tego uczucia, gdy muzyka płynęła we mnie wraz z alkoholem i krwią. No nieważne, były plotki. A tylko mnie przykrył, bo zasnęłam.
Tak, potrafię zasnąć jak ktoś mi nad głową gra na gitarze, bite me.

Narkotyki? Pff. Mój kontakt z ziołem mogę policzyć na palcach jednej ręki. Jak podczas Sylwestra któregośtam postanowiłam spróbować haszu, to się okazało, że był jakiś beznadziejny, więc wykreślić incydent.

A miałam i mam znajomych, którzy dorastali jak dzieciaki z Kids. Nieletnie matki, narkomani, alkoholicy, nielegalni tu i tam. Kradzieże? Takie fizyczne, pomijając ściąganie filmów i muzyki? Raz. I do dziś pamiętam. Jajko niespodzianka.
I nie czuję się lepsza, nie czuję się gorsza, czasem im zazdroszczę, choć wiem, że nie mam czego.

Teraz nadszedł okres spóźnionego buntu. Oglądałam ten film i znów we mnie urosła chęć pożycia na krawędzi. Bardzo bym chciała, by ktoś mnie zabrał do niewiadomokąd, byśmy pili tanie wina, słuchali muzyki całymi dniami i nocami, nie dbali o Jutro, o żadne konsekwencje. Bardzo.

Pytanie tylko, czy udało mi się znaleźć kogoś, kto też by chciał. W sensie, ci moi znajomi, co to ich bardzo szanuję, uwielbiam i cenię, to z tych, co jak ja - mają głowę na karku. A ci co nie mają, o których pisałam wyżej, to nie chcą mnie sprowadzać na złą drogę.

Problem w tym, że sama bym chciała zostać sprowadzona. I wanna do bad things with you.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz