A wszystko przez to, że nie jestem chłopcem. Na tym osadzał się problem Ani Shirley. Ewentualnie, między innymi na tym. Tudzież, był to niewątpliwie jeden z głównych jej problemów. Przynajmniej tak podaje źródło.
Mnie tenże sam problem dopadł tydzień temu. Jako, że już chyba oficjalnie noce z soboty na niedzielę są, w moim przypadku, nieprzesypiane, to nadrobiłam dwie zaległości filmowe. Wrażenia z pierwszej opisałam poprzednim razem, przyszedł czas na drugą. Trochę późno, wiem, acz przyczyny poślizgu przybliżę w innej, pewno następnej notce.
Istnieje całkiem obszerna lista filmów kultowych, które nie dość, że wszyscy - większość - znają, to jeszcze się nimi zachwycają. Np. właśnie Sprzedawcami. Ach, och i ech.
Stare to nieco - trzynaście, jak nie czternaście, lat sobie liczy pozycyjka.
Opis, a spotkałam się doprawdy z wieloma, zachęcał - bo i wypożyczalnia wideo i dużo dialogów i czarno-biały i przeklinają. Tak tak, dość osobliwy to wniosek, ale z doświadczenia z filmami wiem, że przeklinają w dobrych. To pewnie nie jest żadna powszechna reguła, wynika zapewne z prozaicznego zbiegu okoliczności, że oglądałam te dobre, w których klną. No nieważne.
Tymczasem Clerks jawili mi się mniej więcej tak:
Jest gość, nie? Taki Dante - Brian O'Halloran. No i on kima sobie, bo jest zjebany po nocnej zmianie w osiedlowym. Widać, że kawaler bo całe mieszkanie upierdolone ciuchami, pudełkami po pizzy, jakimiś butelkami. I dzwoni telefon. Że musi zapieprzać i znowu tyrać, mimo, że wrócił jakąś godzinę temu. Gość próbuje tłumaczyć, że kurwa dopiero wrócił i że wogle heloł, on ma mecz hokeja dzisiaj i nie było opcji, że ma dzisiej pracować, więc co ten jego boss sobie wogle wyobraża?
No ale wiadomo, popluł się troszku, ale iść trzeba. Bo gdzie on niby podłapie fuchę, gdzie nie musi w sumie tak dużo robić, bo owszem, klienci są wkurwiający ale za coś żyć trzeba w tych trudnych czasach. Psu dać żarcie i mieć na tę pizzę z pudełek upierdalających mieszkanie. Ale siedzi tylko do południa, bo o drugiej ma, kurwa, tego hokeja.
Przyjeżdża i pierwszy fejl - nie może odsłonić witryny, bo jakiś ćwok powkładał gumę w zamki od rolet. Następnie przychodzi typ, chce kupić fajki a tu jakiś inny typ coś pierdoli o raku i o szkodliwości palenia, wrzuca jakieś zgniłe od nikotyny organy na ladę i odstrasza tego pierwszego. Jak i tych z tyłu. No a wiadomo, jak lud ma wspólny cel to od razu jakieś, kurwa, protesty organizują, drą się, kurwa, spontanicznie i pierdolca można z nimi dostać. A co najlepsze, kurwa, tego całego Dantego miało tam wcale nie być. Jakaś taka bonusowa frustracja.
Na szczęście przychodzi jego panna, Veronica - Marilyn Ghigliotti. I tak od słowa do słowa, sobie mówią z iloma osobami spali, zanim zaczęli sypiać ze sobą. No i Dante przeleciał jedenaście. No, z Veronicą - dwanaście. A ona się dała przelecieć tylko trzem. Z czego tylko dwóch nie było Dantem.
Ale zaraz, zaraz, do tych trzech dochodzi kilku od ciągnięcia druta. Kilkunastu. Kilku-kurwa-dziesięciu, ja pierdolę, trzydziestu-kurwa-siedmiu. Niepojęte. Zawsze kiedy cię całuję, całuję innych gości. No to teraz nie może mu robić wyrzutów za te dwanaście panien. Dwanaście do trzydziestu siedmiu.
W międzyczasie wpada Randal - Jeff Anderson - kumpel Dantego, pracuje, albo udaje, że pracuje, w wypożyczalni kaset wideo. On akurat jest zabawny. Śmieszny, wyluzowany, ale jak się potem okazuje, oddany Dantemu kumpel. Jak każdy młody chłopak który, z racji miejsca pracy, ma nieograniczony dostęp do pornosów, korzysta skwapliwie z okazji. Jednak nie samo porno mu w głowie - udziela Dantemu kilku cennych rad, może nie przesadnie odkrywczych, ale trzeba przyznać, że i dylemat nie wymaga najcięższych dział.
Wracając jednak do całkiem przypałowego Dnia Dantego, to na jaw wychodzi pewien myk - niby od kilku miechów bajeruje z Veroniką, a tu się okazuje, że od jakichś pięciu lat się seryjnie buja w niejakiej Caitlin Bree, Lisa Spoonhauer, która robi go notorycznie w konia. Tak jakoś, kurwa, od liceum już. Młodzieńcza miłość, tere fere, jakieś telefoniki znikąd, czułe słówka raz na nigdy, a Veronica jest, żeby być tak na co dzień. No a skoro Veronica ciągnęła druta trzydziestu-ja pierdolę!-sześciu innym gościom, to wiadomo, że Caitlin jest bardziej warta poważnego związku.
Myślę że moja sprzeczka z Weroniką|była swego rodzaju preludium... do nieuniknionego zerwania z nią, więc mogę wejść w bardziej stabilny|związek z Caitlin. - główkuje sam Dante.
Caitlin myśli tak samo? - próbuje logicznie Randal.
No... no niekoniecznie, gościu. W dzisiejszej prasie Dante odkrywa ogłoszenie o zaręczynach jego Wielkiej Miłości z jakimś typem. Mniejsza o to jakim, ważne, że nie jest nim Dante. Ale ten się nie poddaje. Dzwoni do gazety, ustalić, czy to nie jest pomyłka, żarcik, literówka, cokolwiek. Nie jest, nie?
No i tu następuje aż nazbyt dosłowny ping-pong z Dantem i z Nami, widzami. Albowiem przychodzi Veronica z lasagne dla swojego zapracowanego chłopaka. I teraz, któż nie wybrałby dobrej Veroniki od złej, wychodzącej gdzieś tam za mąż, Caitlin? Tylko ktoś bez serca, naprawdę.
Na szarych - czarno-biały film, tak? - ludzi pech spada jak gówno. Albo jedno i porządne albo kolejnymi bobkami.
Boss nie wróci wcale na dwunastą, kurwa. Pojechał sobie w pizdu i chuj wielki z hokeja. Ja pierdolę!
Co prawda Randal coś tam się sapie, że to dlatego bo Dante się daje, ale no kurwa, od czego są przyjaciele?.. Od tego, żeby Ci dopieprzać? Oni nie mają mieć racji, oni mają Cię wspierać.
Nie ma opcji, Dante miał dziś grać mecz hokeja, to Dante go dziś zagra. Mając jednocześnie sklep na oku.
No bo co sobie myśli ten szef, skurwiel jeden?
Wspomniany na początku gość od raka i przetrawionego przezeń - przez tego raka, nie gościa - organu, zapoczątkował falę upierdliwych klientów. Szkoda czasu na wymienianie każdego z uciążliwości, jakiej dostarczał. Mówię to po to, by oddać skalę irytacji Dantego, gdy zjawił się pewien staruszek z pytaniem, czy nie może skorzystać z toalety. Następnie poprosił o miękki papier. A na koniec o pisemko z dziewczynkami. Trzy razy prosił, zamiast raz podejść i wszystko za jednym zamachem...
Gdzieś tak jakoś w życiu bywa, że jeśli dwóch kumpli siedzi razem za ladą sklepową, to raz obsługuje ten, raz tamten drugi. A Randal, choć zabawny gostek, to miewa pewne eee... chwile dekoncentracji. Zaczytał się lub zapatrzył na jakąś cycatą dupę z papieru i nieuważnie sprzedał czteroletniej małej paczkę fajek.
I przypał gotowy. Mamuśka małej doniosła i teraz sklep, a przede wszystkim Dante, jest obciążony jakąś maksymalną grzywną. Maksymalną, bo nie dość, że gówniara nie miała osiemnastki to jeszcze miała o wiele, wiele mniej.
I tak to to, tak to to, tak to się toczyło i, pomijając koniec, przytoczyłam tu dokładną fabułę. Z grubsza oddając formę, w jakiej została przedstawiona. Frustrat grający na dwa fronty i jego zwariowany kompan, sprzedający papierosy czterolatkom. To wszystko okraszone dyskusjami o kobietach, Gwiezdnych Wojnach, opiniami o kolejnych pornosach i jeszcze pewnie coś.
Możliwe, że czternaście lat temu Sprzedawcy byli świeży, uchwycenie męskiego punktu widzenia w tenże sposób stanowiło innowację, lub kluczem do zrozumienia a raczej, zachwycenia się filmem - bo większość się zachwyca - jest całkowity brak innowacji.
Mnie znudził. Odpychał językiem, usypiał przewidywalnością - bo choć nie wiedziałam co konkretnie przydarzy się za moment Dantemu, to wiedziałam, że przydarzy się coś na pewno. A z kolei to co się przydarzało, było takie ni w pięć, ni w dziewięć.
Jednakże powtórzę - tłum fanów nie może się mylić. Więc nie stawiam wyroku, że to jest zły film. Prędzej, to nie jest film dla mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz