...no, więc jak byłam z tą kuzynką moją u Babci, to poza Benjaminem Buttonem, obejrzałyśmy Readera - Lektora. Trochę minęło czasu od tejże emisji ale nie jest to powód by zaniechać recenzji.
Wreszcie jakiś dobry film. Dlatego chłodną fabułę przekażę już w formie zinterpretowanej przeze mnie, bo nareszcie, po kilku miesiącach posuchy, mogłam się wciągnąć.
Cała promocja obrazu, trailery, plakaty, zapowiedzi nie zachęcały mnie do sięgnięcia po Lektora - kładły nacisk na romans dorosłej Hanny (Kate Winslet) z nieletnim Michaelem (młody - David Kross, dojrzały - Ralph Fiennes). Na bazie lektur czytanych jej przez niego przed i po stosunku.
I tak do połowy w istocie było. Będę cięła ostrym nożem, ale wychowano mnie w nienaruszalnym przekonaniu o potrzebie potępiania wykorzystywania dzieci, nieletnich osób, niezależnie od tego, czy towarzyszy temu - o zgrozo - przemoc, czy pozorne przyzwolenie tegoż nieletniego.
Pozorne, gdyż, jak wiemy i pamiętamy z lat naszej młodości, sfera seksu zawsze pociągała, intrygowała i dzieciaki dzielą się na dwie grupy - takie co pokusie się oparły i odczekały z inicjacją, przy niemałym wpływie dorosłych, którzy przetłumaczyli dziecku, iż warto poczekać bo wtedy odkryje się seks świadomie i wyciągnie z niego to co najlepsze, oraz na te, swoją drogą ta grupa ostatnio włada światem, które w te pędy rwą się odkrywać przed byle kim. Co skwapliwie wykorzystują zboczeńcy, ale to inna sprawa.
Co się dzieje, gdy przedstawiciele obu tych grup się spotkają i dorosły, uświadomiony i odpowiedzialny za dziecko, człowiek trafi na głodnego inicjacji małolata? Tego chyba nie trzeba tłumaczyć.
Pewnego, powiedzmy, mistycyzmu romans Hanny z Michaelem nabiera w chwilach, gdy sobie tak siedzą w łóżku i on jej czyta - a to opowiadania, a to książki, a to wiersze czy dramaty. Zwłaszcza, gdy wychodzi na jaw, że kobieta jest analfabetką. Wszystko pięknie ale.
Ale czy nie dałoby się bez elementu stricte płciowego?
Dałoby się. Nie powołując się na przykłady z mojego życia, powołam się na gros studentek, które zadurzają się w swoich wykładowcach i nawet biorąc pod uwagę, że zdarza im się mieć z nimi pełnowartościowe romanse, to przynajmniej w początkowej fazie jest to uczucie platoniczne.
Zresztą, co pokazano w filmie wprost, najpierw zaczęli ze sobą sypiać a dopiero potem on jej zaczął czytać. Więc...
Układ sił był tu masakrycznie nierówny - Hanna, mimo prostoty umysłu, mogła skończyć romans w każdej chwili i o wiele prościej przyszłoby jej zapomnieć o Michaelu, aniżeli jemu o niej. O czym świadczy jego późniejsza niezdolność do stworzenia trwałego związku.
Choć ta połowa fabuły była nudna jednak. Znałam i znam swoją opinię na temat tego typu relacji, wyrobiłam ją sobie już jakiś czas temu, na długo przed obejrzeniem Lektora, więc poza oburzeniem - zawsze mnie to oburza - to oglądało mi się to na wpół śpiąco.
Kilkanaście lat później odbywa się proces post-Holokaustowy, gdzie jedną z oskarżonych o czynny udział w ludobójstwie jest nie kto inny jak Hanna. Michael, który stał się prawnikiem, też jest obecny na sali. Wtedy jego miłość, która zaważyła na całym jego życiu, okazuje się być odpowiedzialną za śmierć niewinnych osób.
Pełniła ona bowiem rolę strażniczki obozowej, która dokonywała selekcji kobiet, które mają udać się do gazu. Wypełniała rozkazy nawet wtedy, gdy w kościele, którego wejścia pilnowała, wybuchł pożar. Nie pozwoliła uciec tym, których czekała śmierć w postaci spłonięcia żywcem, tworząc z budynku kościoła coś niby puszkę. Puszkę z benzyną, pełną mrówek, do której ktoś wrzucił zapaloną zapałkę i zamknął.
Próbowano co prawda pokazać łzawe aspekty, gdzie jej wstyd przed przyznaniem się do analfabetyzmu przyczynił się do zwiększenia kary, dzięki temu skazano ją na dożywocie. Pozostałe oskarżone bowiem przypisały jej rolę przewodniczącej i jednocześnie autorki raportu, stanowiącego dowód, iż kobiety dokonujące selekcji, działały z premedytacją.
Siłą rzeczy wiadomo, że Hanna nie jest autorką tegoż, gdyż nie umie pisać ani czytać. Ujawnienie tej ułomności z pewnością zmniejszyłoby jej karę, następuje bardzo sugestywna praca kamery, Hanna wbija wzrok w raport, który dla niej jest tylko papierem pokrytym jakimiś znaczkami, biedulka się poci, walczy z myślami i w końcu przyznaje się do napisania tegoż.
No co ja mogę powiedzieć? Można założyć, że nie wiem co bym zrobiła na jej miejscu, bo wojna zupełnie zniekształca obraz człowieka i to w jaki sposób postrzega on rzeczywistość ale nie widzę powodu, dla którego moja faktyczna niewiedza miała być argumentem skłaniającym mnie do poparcia działań Hanny i jej podobnych.
Podobnie jak gwałt na nieletnim, krew na rękach pozostaje już do końca i zdrowemu psychicznie człowiekowi ciąży aż do śmierci. Jeśli ma choćby krztynę sumienia - ja mam - to chodzi to za nim, jak za Raskolnikowem. Śmierć niewinnego człowieka. I to taka śmierć. Paradoksalnie bowiem, choć wszystkie śmierci kończą się zgonem, to forma tejże ma znaczenie. Czy umrzesz we śnie czy spalony żywcem, ma znaczenie.
Dlatego nie współczuję Hannie. Ani na początku filmu ani na końcu ani w trakcie.
Niezrozumiałym dla mnie jest odruch Michaela, który postanawia jej ułatwić pobyt w więzieniu, nagrywając jej swoiste audiobooki z książkami, które jej czytał po lub przed oraz tymi, których przeczytać nie zdążył.
Hanna uczy się pisać i wysyła do Michaela listy z prośbą o widzenie. Tak to jest, dajesz palec, chcą całej ręki. Ach, ludzie.
Niezrozumiałym ale nie podlegającym mojej ocenie, bo co i rusz wokół mnie zakochani ludzie postępują w sposób irracjonalny i nieco frajerowaty, ale to ich potrzeby i co mi do tego?
Film nie jest bardzo dobry dlatego, że ma cokolwiek wspólnego z moim sposobem myślenia, bo nie ma. Jego siła tkwi w skali mojego sprzeciwu dla opowiedzianej w nim historii. Postać nakreślona przez Winslet zasłużyła na moje daleko idące potępienie, co świadczy o bardzo dobrym - nagrodzonym Oscarem dla najlepszej roli kobiecej - zagraniu.
Winslet w ogóle jest bardzo dobrą aktorką. Titanic jest tandetny ale wciąga. Nie można zarzucić Rose braku charakteru. April w Revolutionary Road też nie. W ocenie gry aktorskiej nie należy patrzeć li tylko na to, co mieli zagrać tylko jak im się to udało.
Pod koniec oglądania Lektora byłam wręcz zmęczona dźwiganiem jego ciężaru. Przechodzenia z jednego aspektu w kolejny, co odbierałam jako niestety minus. Myślałam, że Daldry przesadził z wrzuceniem tego wszystkiego w jeden film. Niedawno jednak się wyjaśniło wszystko.
Lektor jest bowiem ekranizacją książki Bernharda Schlinka z roku 1995, o tym samym tytule. I gdybym mogła historię sobie podzielić, mieć przerwy, układać sobie w głowie, jak to dzieje się w przypadku książki, to nie byłoby takiego przeładowania.
Jednak nie będę oglądała filmów z pauzami, nie przystoi.
Doceniam obiektywność reżysera, starał się pokazać postać Hanny zarówno jako kata jak i ofiary, co kazało się zastanowić nad jej postępowaniem. Skończyło się to i tak utwierdzeniem się w potępieniu dla jej osoby ale przynajmniej miała jakąś szansę.
Michael.. Michael był pionkiem jedynie. Zakochanym, nierozsądnym chłopakiem, później targanym wątpliwościami mężczyzną, w którym i tak miłość wygrała. Co znów jest dowodem na siłę wrażenia, jakie zrobił na nim ten młodzieńczy romans.
Nie był zdolny dostrzec win Hanny, umiał ją wytłumaczyć przed sobą, jego związki kolejne były płytkie i krótkotrwałe. I dlaczego to wszystko? Dla kilku bajek i chwil uniesienia naszej biednej Hanny Schmitz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz