Raz na jakiś czas mnie nachodzi chęć, by związać włosy wysoko na czubku, w ten taki niedbały quasi koczek i pobyć typową dwudziestoparolatką, co to siedzi z kawą i nieco protekcjonalnie trzyma w dłoni kolejne papierosy. Oglądam wtedy seriale dla kobiet o kobietach, że niby mają tak jak ja i nie dotyka mnie myśl, iż ja tak nie mam bo żeby tak mieć, to musi mnie najść chęć a one przecież, te adresatki i nadawczynie, ni cholery chęci na takie życie nie mają, tylko po prostu im coś nie wyszło przy oddawaniu Planu na Życie do druku.
Nie zrażam się jednak i otwieram drzwi do pokoju, który w domu nazywają już per dziupla i w sumie się nie dziwię, bo na tym polega sekret najcieplejszego pomieszczenia w domu - wietrzę z rzadka.
Otwieram by wyjąć jakiś jogurcik. Mam bowiem drzwi w drzwi z lodówką. I to nie raz na jakiś czas, tylko cały, od bodaj półtora roku czy więcej. Acz opcja z jogurcikiem faktycznie strzela raz na jakiś czas, choć nigdy nie wiem na jaki, więc jogurcik dyżurnie jakiś nabywam. Najczęściej ten z ziarnami zbóż, bo się nabieram, że jest zdrowszy. I najczęściej pada na Activię bo działa efekt placebo i faktycznie ta lekkość jest po nim. Znaczy nie faktycznie, bo to pic na wodę, ale efekt placebo znany jest.
Jeśli trafi się ktokolwiek, kto mnie wtedy zagadnie, to mu sprzedaję kilka mądrości zabarwionych protekcjonalnym tonem. Można na podstawie zapisków z Blipa dostrzec, kiedy mnie trafia. Forma przerasta o osiem długości treść i jak mi już minie, to się zwijam ni to ze śmiechu, ni z zażenowania, co to w ogóle ma być i czemu moim nazwiskiem opatrzone.
Raz na jakiś czas idiotycznie nastawiam budzik na ósmą, idiotycznie bo robię to kładąc się, powiedzmy, o piątej i w 70% przypadków wstaję koło południa - bardziej po niż przed. Ale odnośnie tych 30-stu procent... Wtedy ten dzień wydaje się, rzecz jasna, dłuższy i kreuję wielkie plany spożytkowania choćby połowy tegoż dnia na sprzątanie, pisanie czegoś, co powinno zostać napisane, przeczytanie większego niż zazwyczaj, przed snem, fragmentu książki czy cokolwiek innego, wzniosłego.
Jestem jednakże mistrzynią słomianego zapału i najgorzej, jeśli zacznę sprzątać bo pod koniec dnia jest narozwalane więcej niż rano, a to z racji nieznośnego drygu do katalogowania co tylko skatalogować da się, więc leży mnóstwo kupek, że niby wg klucza a i tak zmęczona walę wszystko na jedną, byleby łóżko było puste i droga utorowana doń. Coś jak recycling w naszym kraju.
Pamięć moja, szumnie nazwana ejdetyczną, przywodzi masę wspomnień na widok każdego elementu w danej kupce i nie ma opcji, bym to wywaliła. Choćby i szło o za małą sztukę odzieży, to sobie myślę, że może będę kiedyś niższa i szczuplejsza, że będzie to fajnie wyglądać pod czymś, co inteligentnie zatuszuje rażącą za-małość tejże sztuki. Odzieży.
Raz na jakiś czas trafiam na blog z małej litery pisany, kompletnie wbrew zasadom gramatycznym, stylistycznym i estetycznym, a mimo to się w nim zaczytuję. Wychodzę wtedy z założenia, iż oddaje to styl potoku myśli, których autor bardziej przejmuje się tym co napisze i czy wszystko na pewno, miast się spinać nad formą. Loguję się wtedy tu z zamiarem popełnienia czegoś podobnego, już mam publikować ale trafia mnie szlag komparatystyczny, że przecież jak kwiatek do kożucha i bynajmniej nie ma to w sobie nic z bye, bye monotony a bardziej z thing that you're unique, doesn't mean you're useful z powykręcanym widelcem w jotpegu.
Przemyka taka myśl, by założyć równoległego bloga ale wtedy nadchodzi piętnaście innych, że albo musiałabym go zamknąć - a biorąc pod uwagę to, kto czyta tego, to wyszłoby na jedno i to samo bo ta garstka, która czyta tego, dostałaby hasło do tamtego, jako, że nie szafuję adresem na lewo i prawo, a jak szafuję to i tak nic z tego nie wynika. Co mnie nie martwi specjalnie, w sumie sama nie wiem czemu zdarza mi się szafować. - albo dodać tu doń link i po co, po co tak się rozdrabniać? Że tak naprawdę niewiele jest rzeczy, o których nie chciałabym informować obcych sobie osób, bo prędzej czy później i tak opowiem przy bliższym poznaniu, bo wpływają na mnie na tyle, że należą się wyjaśnienia, czemu mam pewne odchyły. A ta garstka rzeczy niepożądanych to najczęściej coś na tyle istotnego, że nie wymaga pisania, bo jest przy mnie, we mnie cały czas i nie umknie za nic.
dlatego chyba nie uświadczycie tu notki napisanej w ten sposób. choć czasem żałuję.
Raz na jakiś czas myślę, że powiedziałam niektórym za dużo i ponieważ nie da się tego wymazać a zaprzeczanie postawiłoby mnie w naprawdę głupich sytuacjach, to jutro wstanę i się pożegnam i już następnym razem nie będę taka otwarta księga.
Oczywiście wstaję i myślę coś zgoła odwrotnego, że tylko tacy co wiedzą dużo i mimo to się nie zrażają, są najcenniejsi i trzeba się ich trzymać. Nie kurczowo, ale nie być tym co wychodzi z pożegnalną inicjatywą.
Raz na jakiś czas, w przypływie hormonów i gotówki, udaję się do bardzo pobliskiego Rossmanna, bo stawiam czoła faktom i mam 22 lata i już dosyć chłopczycy, kupuję jakieś tusze, lakiery do wszystkiego, szminki i cienie i przez kilka dni faktycznie, przed wyjściem coś tam na sobie kreuję. Następnie lakiery schną, lakier do włosów mi rekwirują na lotnisku w atmosferze, jakbym co najmniej trotyl wiozła, a mnie to chuj strzela, że lakier a nie nadprogramowy karton papierosów czy odtwarzacz dźwięków, i mówię sobie, że przecież kupię kolejny, wracam i nie kupuję tylko widowiskowo walę się w czoło w sklepie, jak ja mogłam kupić takie coś. I kupuję. Innym razem na jakiś późniejszy czas.
Raz na jakiś czas zawieszam palec na przycisku usuń konto/bloga, odinstaluj, uninstall, tak przy pytaniu o usunięcie kontaktu, by następnego dnia mieć w nosie, czy ktoś to zauważy i czy będzie wiedzieć, czemu tak wyszło, czy raczej będzie wydzwaniał i mi wreszcie zmięknie fifka, odbiorę, skonsultuję się, ew. uznam, że to był błąd i trzeba załóż konto/bloga, zainstaluj, install, tak przy pytaniu o dodanie nowego kontaktu, więc w końcu wychodzę z tej strony decyzji i po prostu daję sobie na wstrzymanie z udzielaniem się tamże tudzież dzwonieniem do kogoś. Działa. Po dłuższym czy krótszym czasie sobie gratuluję, że jednak się cofnęłam.
Raz na jakiś czas postanawiam się do kogoś po bardzo dłuższej przerwie odezwać, w stylu zapomniana ciocia z Ameryki przyjechała, co tam co tam? i dostaję boleśnie po dupie, bo ktoś albo z ciocią nie chce mieć nic wspólnego bo jej nie pamięta - ja potrafię naprawdę DŁUGO się nie odzywać - albo, w najlepszym wypadku, zeznajemy, co słychać i jest to pierwsza i ostatnia lub jedna z ostatnich naszych rozmów. I problem w tym, że ja potrafię się tak pojawić na trzeźwo też. Właśnie dlatego, że swego czasu nie usunęłam tego, co usunąć chciałam.
I oczywiście wtedy nie widzę prawidłowości żadnej, e gdzie tam! Wtedy nie wyszło, teraz się uda. Koszmarne to musi być. Wiem, bo sama mam ze trzech takich delikwentów co raz na ruski rok wpadają w moją okolicę - tę realną czy w wirtualną.
Raz na jakiś czas widzę siebie jako Matkę, Żonę i Kochankę z nimfomanią, myślę, że będę tą damą na salonach, dziwką w sypialni, aniołkiem stróżykiem przy kołysce i zarobioną w biurze i ta wizja mi się tak podoba, że kupuję - podbieram od Ojca, bo on nigdy nie korzysta - organizer, wypełniam go terminami, tajemniczymi kropeczkami, adresami, telefonami, daję się wyciągnąć na imprezę, bowiem gdzieś trzeba spotkać tego jedynego. Odsypiam często suto zakrapianą imprezę i stwierdzam, że nie da rady, bo mi się jednak nie chce iść na kolejną.
Raz na jakiś czas wychodzę w bardzo krótkiej kurtce, bez czapki, słuchawki w uszach, w torbie jeden z głośnych tytułów, wsiadam w autobus, potem do metra - cały czas szykownie zaczytana, choć ja nie umiem przecież czytać ze słuchawkami w uszach, bo się skupiam na tym co leci, zaglądam do coffee shopu, paraduję z kubkiem takim a nie innym i w duchu się śmieję, ile ten luz kosztuje wysiłku. Albo tylko mnie kosztuje, ale przecież ja jestem egocentryczką i na mnie się kończą moje obserwacje. Nie obchodzi mnie, że innym wychodzi. Mi nie. I to mnie tak śmieszy, że aż na głośno a wtedy ludzie dzielą się na tych, co patrzą z trwogą albo z uśmiechem, że taka młoda, się życiem cieszy nieskrępowanie.
Raz na jakiś czas niby. Ale dla mnie każdy taki raz jest kolejnym pomysłem i zamierzam w tym wytrwać i mi się nie udaje. Więc może po prostu to tak ma być, ziarnko do ziarnka. Pierdolę, nie planuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz