25.03.2009

Zostańmy swoimi własnymi fanami.

No bo jak nie my sami, to kto? Ale tak najszczerzej, bez żadnych zatajeń tego czy owego, przemilczeń. Bez oczekiwań, obiektywnie i znając podmiot od początku do końca. No nikt. Tylko my.

Dobra, porzucę rolę głosu ludu i zostanę przy formie ja. Pełno jest bowiem takich, co to dają się kształtować przez otoczenie lub widzimisię jakiejś jednostki, bohatersko nazywając to kompromisem. Tyle, że kompromis to odstąpienie od przyjemności a raczej jej części a nie dobrowolna zgoda na stratę. Ale okej, chcącemu nie dzieje się krzywda i te inne szumne bzdury mające na celu przemiany krwi w wino, a raczej naiwności w altruizm. Każdy ma swój własny słownik.
Tylko, że mówiąc no bo jak nie ja, to kto? Dałabym do zrozumienia, że nikt mnie nie docenia i muszę to robić, by przypału nie było. A to trochę inaczej i ani myślę coś takiego insynuować. Bo to nie jest jakaś tania kokieteria czy tym podobne badziewie. Wręcz odwrotnie, to znaczy, że póki ja sama zadowolona z siebie nie jestem to nic tu po komplementach. Bo to ja wiem, jaka chciałabym być i do tego dążyć muszę.

Ostatnimi czasy mi wychodzi. Znam granice i choć może nie są takie, jakich się oczekuje po ludziach - czyt. Moje są za daleko - to zaprawdę ich się trzymam a nawet i nie trzymam, bo są daleko daleko przede mną. W większości dziedzin tkwię dumnie w okolicach idealnie wymierzonego środka. Nie za dużo, nie za mało. Niczego sobie nie odmawiam ale i potrafiłabym dostrzec, gdybym zachciała za wiele.
Życie to nauka ścisła i nie można z motyką na słońce, od razu, chełpliwie zagarniać z miejsca jakiś wysoki rewir. Nie nie. Metodą małych kroków do wszystkiego, dlatego temperuję sobie codzienność. Na wielkie czyny przyjdzie pora.

Inną sprawą jest tak popularne chamstwo oczekujących. Bo to niczym innym nie jest jak chamstwem, gdy oczekujemy tego, czego sami sobą nie reprezentujemy. I nie ma, że ty czy ja to co innego. Chyba, że mamy jakieś parcie na pychę i dobrze nam, gdy otaczają nas gorsi. Wtedy to jest pokpiwanie życia i chodzenie na łatwiznę. Krótkodystansowa przyjemność, bo się człowiek miast rozwijać to zwija i niebawem sam będzie takim otaczającym kogoś. I proszę mi się wypchać z teorią piramidy, że zawsze ktoś jest zarówno pod nami jak i nad, bo łatwo zbić argument, uświadamiając delikwentowi, iż piramidy posiadają nie tylko podstawy ale i szczyt.

Czyli. Ludzie są w takim stopniu dla mnie jak ja dla nich. I tu zahaczamy o kwestię otwartości, bo kiedy ja mówię, że coś mi nie odpowiada to wcale nie znaczy, że ja przejdę nad przejawami tego czegoś do porządku dziennego. To by była jakaś paranoja, tchórzostwo pierwszej wody. A jednak budzi zaskoczenie. Choć ja lojalnie uprzedzam ale wciąż jak ja mogę, mogłam czy będę mogła?

I to nie jest brak zasad czy potrzeba bycia kontrowersyjną bo ja nikogo maniakalnie nie obrażam. Jak zasłuży i to i tak w sposób, którego sam zainteresowany nie wyłapie. Co jest dość zabawne i nakręca spiralę.

A poza tym co to ma być, że wszystko dobrze gdy chwalą i mogą nawet naginać przy tym fakty i nie zawsze zasłużenie wynosić na piedestał ale obrażać, czy po prostu wytykać mankamenty to już nie? Nie mówię o oczernianiu, bo to faktycznie nie w porządku ale jak ktoś jakiś jest lub czegoś się dopuścił to nie powinien się rzucać.

I co jest złego w jak ci się nie podoba to sobie idź? Wypadałoby wyjaśnić o co chodzi ale nie mi przyszło ingerowanie w cudzy poziom przyzwoitości.
Kolejny pomnik hipokryzji tu wystawiam bo to jest chyba najgorsze. Bo to świadczy o nie życiu dla siebie tylko dla zadowalania innych. Paradoksalnie poprzez oszustwa.

Ujął mnie znaleziony ostatnio cytat wilde'a - be yourself. Everyone else is already taken.

Dobrze, ale ja chyba zamazałam wątek przewodni. A jest on taki, że jeśli mi się udało zarysować przynajmniej trzon każdej relacji jaką nawiązałam czy nawiążę, w sposób mnie zadowalający to znaczy, że da się. I można swobodnie traktować wszystkich wokół jako mniej lub bardziej przydatne dodatki. Boże, co za komfort.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz