Czasem to aż chciałoby się być tępą cipą, która ma dylematy w stylu 'Który lakier do paznokci będzie pasował do moich stringów?'. I przyznam szczerze, że na kilka dni udało mi się takową cipą być. Może nie w stringach, bo jakoś nadal nie umiem poczuć się wolna mając strzępek materiału wpijający się w odbyt, ale balansowałam gdzieś koło tego. Sensu naprawdę rozmyślałam (co tam, że przez kwadrans zaledwie) nad najkorzystniejszym kolorem lakieru, najwłaściwszym typem lakieru (do włosów) tudzież żelu... Maaan, I felt like a woman, wow! I napewno nie odkryłam tym samym sensu życia, ale wydało mi się to na tyle śmieszne, że wcale a wcale sobie tego nie szczędziłam. Najnowsza filozofia Bee napomyka coś o 'śmianiu się w miarę możliwości'.
Ale niestety jest pewna filozofia ponad moją. Ta, mówiąca o tym, że życie Cię dogoni. A już moje życie zwykło doganiać mnie w w miarę rekordowym czasie - ileż to bowiem... godzin minęło od tej optymistycznej notki poniżej? Tym razem otworzyło rozdział 'Jak masz mieć dylemat Bee, to z najgrubszej rury'.
Bo byłam dziś u mamy i ma się całkiem nieźle. Pomijając amnezję to jest okej. Jest czysta i fajnie się z nią gada (to, że trzy razy o tym samym nie jest od niej zależne - znaczy jest, ale o tym za chwilę). Była również u niej jej siostra, która opowiedziała mi i ojcu o swojej rozmowie z mamą. Takiej szczerej, w której przyznała się do picia, do tego jak bardzo chciałaby z tego wyjść, do swojej świadomości, jak zniszczyła sobie i innym (!) życia. Pojawiło się nawet zdanie 'Chciałabym, żeby Karolina wiedziała, że ma matkę'. I patrząc dziś na nią, ja jej wierzę. Widać postęp, znormalniała na swój sposób i...
Bo wiecie, to jest całkiem fajna babka. Inteligentna jak cholera (coś jak Nobel i dynamit - przejaw geniuszu źle wykorzystany. Temu udało jej się tak skutecznie napsuć wszystkim krwi, bo wiedziała, wiedziona pijackimi korytarzami myśli, gdzie ukłuć, by faktycznie zabolało.), pełna błyskotliwych, ciętych i celnych ripost, oczytana... ogromny potencjał, zaprzepaszczony w ogromnym stopniu, ale jednak potencjał.
I teraz wraca do domu, pełna chęci, zdająca się przyjmować do wiadomości jakiej tragedii jest winna (ograniczając się nawet tylko do mnie, nic mnie tak nie uformowało jak sytuacja z nią i będzie się to za mną wlokło do końca - może trochę zgubię po drodze, ale część mam wrytą na stałe) i w pewnym sensie chcąca to naprawić. A na pewno się zmienić.
I teraz do gry wchodzę ja, Gośka i Marcin już położyli lachę (no proszę Was, Marcin ma do niej z buta kwadrans a ani razu nie był, ja byłam kilka razy w tygodniu). Wchodzę i staję przed dylematem takim jak w tytule notki.
Nie jestem aż tak tępa, by wyczyścić jej konto, tabula rasa, dajemy od nowa. Nigdy nie zapomnę i nigdy nie wybaczę, ale czy nie powinnam dać nam szansy? Toż 90% jej akcji to wina jej picia. Picia, któremu też ona jest winna, ale jednak to było silniejsze od niej. Jasne, była w nałogu w który sama weszła, ale teraz chce wyjść i ja naprawdę nie wiem, czy warto być tak zażartym i nieustępliwym. Sama też mogłabym na tym stracić. Na przykład taką szansę na choć jeden, prawdziwie fajny okres z nią. Bo chwile pamiętam, kiedy była zaledwie wstawiona, kiedy nie było dobrze. Było po prostu mniej źle. Musiałam przecież jakoś z nią rozmawiać, nie da się żyć w ciągłej wrogości - nie doprowadziły te pojedyńcze rozmówki do zbudowania więzi, ale były i ich wspomnienie dodaje nieco niepewności do mojej zaciekłej wrogości teraz.
Teraz, tak z ręką na sercu, to mi jej szkoda. Ma amnezję bo piła, right. Ale nie piła, żeby ją mieć. To jest - dostała w pewnym sensie dożywocie i o ile przez miesiąc czy dwa mogę zacierać ręce 'masz za swoje' to już po roku czy dwóch na pewno zmięknę. I właśnie tego dotyczy mój dylemat.
Bo teraz wyjadę na 2 tygodnie, potem na pół roku - te skrawki czasu, który z nią spędzę pomiędzy, da się niezobowiązująco prześlizgnąć ale co będzie z resztą życia? To jest jednak moja matka. Innej mieć nie będę i pytanie brzmi 'czy wolę nie mieć żadnej czy jednak starać się ratować na finiszu?'
Oko radzi dać szansę trzymając dystans. Tylko co będzie, jeśli ja jej tę szansę dam a potem wrócę i okaże się, że jak już stanęła na nogi to poszła do monopolowego? Umówmy się, że ze wszystkich kopów w dupę jakich przyszło mi doświadczyć, ona wymierzyła najcięższy. I mam teraz ryzykować kolejny? Ale sytuacja opisana wyżej nie pozwala udzielić tej oczywistej odpowiedzi.
Bee, jesteś dobrym człowiekiem. I co z tego?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz