dlatego więc chwilowo wypaliła się koncepcja listów do samej siebie, ew. od samej siebie. no response [nie że przytyk do komentarzy, idzie o odpowiedź moją jakby]. nie wiem jak inni, ale kiedy ja do kogoś cokolwiek piszę i mi się nie odpowiada to przestaję z czasem pisać [w jednym przypadku tylko pisałam do skutku, za wszelką cenę starając się brać stawiany przede mną mur za woalkę, nie do powtórzenia].
nie jestem w stanie dać sobie [ten blog jest nawiasem tylko mówiąc dla kogokolwiek innego, głównie dla mnie] gwarancji, że zastosowana dziś opcja pisania wprost przetrwa. tak naprawdę to już mam pomysł, ale jego realizacja wymaga dnia wolnego całego, więc pewnie na środę padnie.
a jak mi nie wyjdą sposoby to pieprzę i nie piszę, o. nie jest to groźba, że usunę to tutaj bo w sumie wszystkie blogi me istnieją - gdzieś po sieci krążą sobie. biorąc pod uwagę, że nigdy nie miałam kilku naraz to można by to w jakąś całość mnie ułożyć. może się kiedyś tak zabawię.
dziś jednak mam osławione 20 lat i..a, czemu osławione? [leci Kosheen - Avalanche, jakże mnie ma ten kawałek;)] bo ostatnio trafił mi się kolejny już dowód na życie 20. letniej osoby i też była wtedy cokolwiek nieokreślona. na zakręcie. to samo się przytrafia czy przytrafiało moim znajomym czy członkom rodziny. 'Zaplątani. rok życia 20.' ;] [jak się ktoś nie czuł zaplątany, a ja to tak odebrałam, to stwarza mylne pozory, bo przepraszać za wnioski nie będę]
mam te 20 lat i całoroczny PMS [zmienne humory, zmienne priorytety, zmienne zmienne zmienne... dwudziestka powinna być zapisywana XY]. nie powiedziałabym, żeby to takie fajne było. wcale nie nadaje życiu kolorytu, raczej nasuwa podejrzenia, że coś ze mną nie tak. zapewne powyższy fakt, że moi znajomi też koło 20 cipieli powinien mnie uspokoić, ale niekoniecznie. znacie to - jeśli nic nie jadłeś 2 dni i podejdzie do Was ktoś i powie, że dzieci w Afryce też głodują, to jakoś wcale tego ssania nie ubywa.
dlatego rzygam opcją 'grupa wsparcia'.
tylko że ja uparcie chcę coś zjeść, chcę się czymś wypełnić, żeby się nagle nie okazało, że mnie nie ma.
nie żebym się skarżyła na złe życie, nawet doceniam jego niebanalność i te siniaki ale fakty są faktami - musiałam zawsze liczyć na siebie. nie było opcji, że zamknę oczy, wyciągnę ręce przed siebie i mnie ktokolwiek gdzieś zaprowadzi. dlatego wyrobiłam w sobie potrzebę...narzuciłam rygor bycia najlepszą, najtwardszą, najsilniejszą sobie ostoją. miałam być sama sobie pewnikiem. people - they come, they go i to jest naturalne, biorę na klatę ale miałam być taka, że jak zostanę sama z sobą to będę mogła na siebie liczyć.
więc całkowicie mi nie na rękę ta zabawa z niemożnością stabilizacji. i raczej nie ma opcji 'samo minie'. tzn. ja nie za bardzo mam ochotę na to bezczynnie czekać. o ironio, ostatnio sama Oku mówiłam odnośnie jej jakiejś sprawy, że trzeba czasu. zaznaczyłam wtedy, że to banał. a teraz boleśniej dostrzegam banalność tego oddania się tykającym za wolno wskazówkom.
właśnie, Oku. tego w listach nie było, nie wspominałam imion czy nicków i potem to było dla mnie mało czytelne [tzn. ja pamiętam co kto kiedy powiedział czy zrobił, jednakże uwierało mnie to dbanie o anonimowość moich znajomych]. w końcu biorą udział w moim życiu, mogę [muszę] nie podawać ich nazwisk, adresów, nr - ów telefonu ale cholera jasna - jak ktoś nie ma na imię Fioletenna i na bank jest jedna w Polsce [a nawet pewnie i jej nie ma] to co to za problem? żaden. żaden. jak ktoś się wstydzi swojego imienia to a) odsyłam z pretensjami do rodziców; b) może mnie poprosić o jego utajenie.
taaaak, ta forma jest mi bliższa od wymyślnych form epistolarnych... do kiedy? nie wiem. póki co skrzynka dostaje w prezencie kłódkę. kluczyk zostaje bo PMS trwa;)
boże, jakiego miałam nosa, że nie podałam nazwy bloga np. 'listy do Bee'. nie trzeba się pieprzyć z nowym blogiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz