7.06.2010

and now what?

cała jestem jakoś ostatnio pogubiona. a nie lubię.

zawsze siebie miałam za nie tyle pewną siebie, co pewną siebie. idę w lewo, idę w prawo, tak, nie, chcę tego, nie chcę tamtego, solidna firma, zero żadnych pierdół w stylu mówi tak, myśli nie. gardziłam, gdy ktoś ośmielał się nie dowierzać temu, że wiem co mówię. więc może nie tyle pewna siebie, co świadoma siebie?
było to tak już wyostrzone, ta moja samoświadomość, że mi to nawet wytykano, że ja taka konkretna. to nawet było zabawne, bo z jednej strony wytykali a z drugiej walili jak w dym, bo od Ciebie to się można dowiedzieć.

można. było. można było się dowiedzieć, bo jedyne co wiem na ten czas, to to, że nie wiem. i nie, wcale nie chodzi mi o Sokratesa.

widzę siebie w swoim życiu jako piłeczkę w pinballu, jako użytkowniczkę nietypowej windy, która jeździ tylko na poziom setny i minus-setny. jak kiedyś pisałam - albo jest super, albo do dupy, a teraz nagle jest nijak. blokada windy między piętrami, stołem trzeba potrząsnąć. zawiesiłam się.

jakby tego było mało, to w międzyczasie moi bliscy, przyjaciele, rodzina, zgrabnym unikiem wymanewrowali mnie z moich własnych losów. nagle zaczęli sobie świetnie radzić beze mnie i to w sprawach, w których do tej pory byłam im niezbędna. dwoje moich znajomych nagle okazało się znać, wspaniale, radujmy się! mhm, radowalibyśmy się, gdyby wspólnym mianownikiem nie była dla nich laska, która... z którą doprawdy nie chciałabym mieć nic wspólnego, a skoro już muszę, to doprawdy - im mniej, tym lepiej.
albo do tej pory system, niepisany, ot - się taki wyklarował, zakładał, że to ja się zajmuję odkrywaniem nowej muzyki i w zależności od tego, czy chciałabym ją dać na zmarnowanie (nieznośne słuchanie w kółko jednej płyty, czy nawet piosenki) czy nie, to ją podrzucam słuchaczowi za ścianą. głupie, nie? no strasznie. ale fajnie było, zawsze jakieś wyzwanie, bo mamy nieco odmienne gusta miejscami i także pod jego kątem słuchałam. i teraz sam sobie znalazł.
dobrze dzieci, bawcie się beze mnie, i'm not there.

ale to smutne jednak. prawda, że to jest smutne, gdy tak sobie dasz wejść na głowę, że Cię wykopią z własnego kawałka podłogi? a jak nie smutne, to żałosne.

a właśnie. i wtedy, nagle no żeż kurwa mać, mała, co Ty pieprzysz w ogóle. bo ja mam ten radar na żałosność. własną i cudzą. jeśli dostrzegam własną, to się niesamowicie na siebie wściekam, że jak ja tak niby mogę. może niesłusznie? może powinnam to emo z siebie gdzieś wypuszczać? może mówić ludziom, że ej, ja tu jestem, halo. ja tylko wyglądam tak twardo, a tak naprawdę to byś się, przepraszam, ale zastanowił nad tym jak mnie traktujesz, bo mi też może..., słowem - tak się domagać, tego co powinni mi dać bez proszenia się o.

a co jeśli ja się nie mylę, gdy nocami, przed snem, myślę sobie, że jestem lepsza od większości? skromność była w cenie, póki nie nauczono się jej wykorzystywać. byłam skromna, to mi weszli na poletko, więc może należy uwierzyć w te podejrzewane u siebie siły i kompletnie bezceremonialnie iść do przodu, nie patrząc o kogo się potykam? kłócić się do upadłego, dopraszać o swoje, kilka chwastów wyrwać.

bo z grubsza wygląda to tak, że albo bawimy się w dobrą, skromną i kochaną, nic z tego za życia nie mając i licząc, że non omnis moriar i a nuż, widelec, ktoś zatęskni, jak mnie straci.. albo bierzemy co nasze, wraz z krótkotrwałą ale jakąkolwiek satysfakcją, z paroma wrogami ale tylko ciekawi ludzie mają wrogów i nie patrzymy w lustro, bo pewnie nie umiałabym spokojnie sobie spojrzeć w oczy, po paru numerach.

shake the table, push the button, bring me back to the game, bo cała jestem jakoś ostatnio pogubiona. a nie lubię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz