No, nie wtedy bo dzisiaj. I nie łączy się to z nią indywidualnie. Po prostu... tak, wiem, sama nie cierpię przewielokropkowywania tekstu, jednakże to się tak nie da wprost, językiem zrozumiałym dla każdego.
Zwykle, gdy od jakiegoś wydarzenia mijają dwa tygodnie, to całkiem nieźle je pamiętam. Wydarzenie, nie dwa tygodnie. Jeżeli wydarzeniem owym jest powrót z miejsca, gdzie było się dzień w dzień przez cztery miesiące - dwa tygodnie na Święta i Nowy Rok minęły jak z bicza strzelił - to no cholera, wypadałoby mieć przynajmniej Wrażenie, że to było niedawno. Zdjęcia, jakieś flashbacki, coś powinno pozostać.

To było jak taki Big Brother nieco - dwa domki, budynek szkolny, wszystko umiejscowione nad jeziorem w głuszy totalnej - nie licząc owiec - z której raz na tydzień wyjeżdżał busik z chętnymi na zakupy. Wliczając w to nauczycieli, kucharza, sprzątaczki... Na oko 30 osób. Widzenie codzienne 29-ciu tych samych ludzi. O relacjach piszę w Portretach ale idiota by się skapnął, że więź się rodzi i to nie znika ot tak. Nie powinno.
Bo zniknęło. Bo wysiadłam z autobusu i kompletnie inny świat. Skończyło się jedno ale tak na amen, nic. Nie, że taka jakaś dziwna amnezja, bo jak się złapię na tym, jak się siebie zapytam a jak to było tam? to pamiętam, tyle, że to nie to samo. Nie jestem pod wrażeniem, nie muszę się otrząsać, nie przychodzi samo.
Nie narzekam na siebie. Nie mówię, że to ze mną coś nie tak, ot - zaskoczonam. Nie spodziewałam się bo wzruszyłam się, jadąc na dworzec, szczerze.
Pokazywałam zdjęcia rodzinie, wstawiałam tu i tam, widziałam u innych i nic. Tak tylko przelatywałam zdjęcie po zdjęciu, jakbym nie miała z tym nic wspólnego. A przecież miałam, i to jak! Nie byłam cichą myszką, w wielu rzeczach brałam udział i teraz co?
Dwa różne światy między którymi stoi brama tworzona przez dworzec w Hamburgu. Warszawa - Hamburg - jestem tu; Hamburg - Flensburg - jestem tam. Jak jakieś science fiction. Dopiero w Tamtym Świecie to wszystko nabiera znaczenia, dopiero Tam ci ludzie mają dusze. Tam powracają wspomnienia, Tam żyje się Tamtym.
A Tu? Tu jest jak było, weszłam jak w masło, odespałam i odsunęłam od siebie wszystko.
Miesiąc w Madrycie, tydzień w Kopenhadze - to wszystko zostawiało ślad. I po prostu mi szkoda. Bardzo bym chciała potęsknić, bardzo bym chciała się potrzymać tych obaw, że będzie mi tego a tego brakować ale nie brakuje. Nie ma śladu.
I zaprzeczając wszystkiemu powyższemu - było mi tam naprawdę zajebiście.
Świetnie, nawet tego nie mogę do Keepsakes from Jarplund wstawić.
PS.: Wpisując nazwę mojej szkoły w Google w części z grafiką jest pełno zdjęć z mojego BLIPa. Ojp. ;D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz